Ile osób już tu zajrzało?

Czym jest "Link do mojej głowy"?

Ten blog, to zbiór tego, co siedzi w mojej głowie.
Wszystko, co podpowie mi wena i serce, przekładam na różne teksty - wiersze, opowiadania, itp.
Ten blog to zsyp moich myśli, ubranych w słowa.

sobota, 26 grudnia 2015

Rozmowa z depresją


- Jak ci na imię?
- Depresja.
- Umiesz opisać się w dwóch zdaniach?
- Jestem beznadziejna, bo nikt mnie nie kocha. Nie powinno mnie tu być, bo zawsze jestem fałszywa, bo zakładam tylko wesołą maskę dla ludzi, a tak na prawdę cały czas jestem smutna i nic nie warta.
- Tylko tyle?
- Miały być dwa zdania.
- A co najbardziej lubisz?
- Lubię płakać. Żyję ciągłym cierpieniem. Lubię też rysować. Tylko, że nie potrzebuję papieru, ani ołówków, kredek, czy innych tego typu akcesoriów. Wystarczy mi coś ostrego. Jako papier używam ciała. Czasami potrzebne są plastry, albo bandaże. Lubię też cukierki.
- Moge zobaczyć twoje rysunki?
- Nie.
- A jak nazywają się twoje ulubione cukierki?
- Tabletki nasenne.
- Masz marzenia? Co chciałabyś w życiu osiągnąć?
- Nie mam marzeń, bo nie zasługuję na to, aby je mieć, ani na to, aby się spełniły. Nie chcę żyć.
- Czemu? Myślisz, że śmierć coś rozwiąże?
- Nie powiedziałam, że chcę umrzeć. Ja po prostu bardzo nie chcę żyć.
- Jaki kolor lubisz najbardziej?
- Czarny.
- Gdzie żyjesz?
- W ciemności.
- Czy chciałabyś kiedyś wyjść z tej ciemności?
- A to w ogóle możliwe?
- Lubisz słyszeć komplementy?
- Nie lubię kłamstw.
-  A lubisz słyszeć krytykę?
- Prawdy też nie lubię.
- A co lubisz?
- Nic.
- Co najczęściej ci się śni?
- Nic.
- Jesteś na coś uczulona?
- Tak, na ludzi.
- Chciałabyś coś powiedzieć od siebie?
- Z czasem człowiek wymięka. Przestaje się uśmiechać, ignoruje innych. Nie daje sobie pomóc, przestaje komukolwiek ufać. Zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnej wartości.
- A mogę być światełkiem w twojej ciemności?
- Jeśli ci się chce, to próbuj.

Tam, gdzie nie dosięga fala uderzeniowa



   Huk. To jedyne, co Nina i Siergiej usłyszeli pomiędzy drzewami. Potem nastała głucha cisza.
- Co się stało?! - krzyknęła przerażona Nina.
- Nie wiem! Schowajmy się tu. - Siergiej wskazał niedużą jaskinię.
- Boję się. - głos dziewczyny był rozedrgany.
- Ja też. - odparł chłopak. - Chodź, tu powinniśmy być bezpieczni. - usiadł we wskazanej wcześniej jaskini.
- Co to mogło być?
- Nie wiem. Jakiś wybuch? Może rzeczywiście wojna się zaczęła?
- Nawet tak nie myśl. To, że mówili o tym w telewizji, nie oznacza, że to prawda!
- Mówili tak dwa miesiące temu. Od tego czasu nie było nas w domu. Skąd masz pewność, że te podejrzenia się nie sprawdziły?
- Nie wiem. - Nina spuściła wzrok. - Może lepiej na razie nie wracajmy? Odczekajmy chwilę...
- Ani mi się śni w tym momencie wracać. Dobrze, że się zgubiliśmy. Może uda nam się przeżyć. Cholera wie, co tam się stało. Pieprzeni islamiści.
- Myślisz, że... - dziewczyna nie dokończyła. Zakryła dłonią usta.
- Zrzucili bombę? Oni są niepoczytalni. - poczuł niespodziewany przypływ adrenaliny. Teraz może będzie, jak w tych książkach scine fiction. Może zostali jedynymi w tym rejonie ocalałymi ludźmi? - Nie zdziwiłbym się, gdyby wpadli na pomysł zrzucenia na Moskwę bomby atomowej. - stwierdził. - Ale nie martw się. Jakkolwiek abstrakcyjnie w tym momencie to zabrzmiało, masz się nie martwić. Póki jesteśmy razem, nic nam nie będzie, rozumiesz? - powiedział w przypływie poczucia odpowiedzialmości i położył jej dłonie na ramionach, po czym przytulił do siebie. - Zaczekajmy do jutra. Rano rozejrzymy się po lesie. Na pewno ktoś oprócz nas przeżył.
Nina w odpowiedzi tylko pokiwała głową.
Resztę dnia spędzili w jaskini, nie wychodząc z niej ani na chwilę. W nocy było słychać pohukiwania sowy, oraz odgłosy innych nocnych ptaków. Nina i Siergiej nie mogli usnąć od natłoku przeróżnych myśli i emocji. Nocne leśne odgłosy wpływały na nich kojąco, a chłodne powietrze wypełniało ich płuca świeżością. Chyba tylko dzięki temu Nina jeszcze nie wpadła w histerię. Oboje mieli niezwykle bogatą wyobraźnię, ale Nina potrafiła łatwo spanikować, w przeciwieństwie do zawsze panującego nad emocjami Siergieja.
- Śpisz? - odezwała się półgłosem.
- Nie. Nie dam rady usnąć.
- Ja chyba też.
- Masz. - podał jej swoją bluzę. - Przykryj się.
- Ale przecież zmarzniesz... - próbowała zaprotestować.
- Nic mi nie będzie. Artur często mówił, że mam grubą skórę.
- Dziękuję.
 
   Kiedy Nina się obudziła, słońce było już wysoko. Słychać było świergotanie ptaków i zrobiło się cieplej, niż było w nocy. Przeciągnąwszy się, ziewnęła i rozejrzała dookoła. Ani śladu jej towarzysza.
- Siergiej? - poderwała się z miejsca. - Gdzie jesteś?! - wyszła z jaskini. Poczuła, że przyspiesz jej oddech.
- Nina? - usłyszała za sobą.
Podskoczyła w miejscu i gwałtownie nabrała powietrza do płuc. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że za nią stał Siergiej.
- Nie znikaj tak więcej!
- Przepraszam... Ty spałaś, a ja chciałem się rozejrzeć, a nie chciałem tez cię budzić... - zaczął wyjaśniać.
- Dobrze. - odparła. - Nieważne. Co teraz? - zapytała.
- Nie daleko stąd stoi jakiś dom. Co prawda trochę zniszczony, ale możemy go sprawdzić. - poinformował.
- Na prawdę? - ucieszyła się. - Prowadź! - powiedziała z uśmiechem.
Oboje ruszyli po śladach, które chłopak zostawił pomiędzy drzewami. W tym miejscu nie było zbyt wielu leśnych dróg, bo bardzo mało osób się tu zapuszczało. Dlatego kiedy ktoś tędy szedł, musiał zostawiać za sobą oznaczenia, aby się nie zgubić.
Po około piętnastu minutach marszu stanęli przed niewielkim drewnianym domkiem. Miał parter i jedno piętro. Niektóre okna były po wybijane, a te, które nie zostały wybite, były brudne. Pomimo tego, że znaczna część desek wyglądała na starą, konstrukcja wyglądała dość solidnie.
- Kim jesteście?! - nagle za nimi stanęła jakaś dziewczyna. Była średniego wzrostu, a w dłoni trzymała kamień.
- Zgubiliśmy się. Usłyszeliśmy wybuch i...
- Chwila, czy to nie wy zaginęliście dwa miesiące temu?
- Skąd wiesz? - zdziwił się Siergiej.
- Przeczytałam w gazecie. Chodźcie, przedstawię was chłopakom.
Nina i Siergiej spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym ruszyli za dziewczyną.
- Wasyl! Alexiej! - zawołała u progu domku. - Chodźcie no tu! Przyprowadziłam nam gości!
Usłyszeli kroki i zobaczyli dwójkę wysokich chłopaków.
- To są... - dziewczyna zaczęła, ale urwała. - Właśnie, nie przedstawiłam się! Ostatnio jestem strasznie zapominalska! - uderzyła się lekko dłonią w głowę. - Jestem Nadia.
- Siergiej.
- Nina.
- Ej, czy to nie wy zniknęliście w lesie? - zapytał jeden z chłopaków.
- Wasyl! - Nadia lekko go szturchnęła. - Tak się nie robi. Najpierw trzeba się przedstawić.
- Cześć, mam na imię Wasyl. - uśmiechnął się do Niny i Siergieja. - Już dobrze? - spojrzał na Nadię. W odpowiedzi skinęła głową.
- Ja jestem Alexiej.
- Miło nam. - odparł Siergiej. - Słyszeliście ten huk?
- Mówisz o tej bombie? - zapytała Nadia. - Alexiej dzisiaj rano znalazł gazetę. Zrzucili bombę. Musze przyznać, że dziennikarze są szybcy. Ja bym nie dała rady już następnego dnia rano o wszystkim napisać.
- Kto zrzucił? - przestraszyła się Nina.
- Islamiści. Od tygodnia mamy wojnę. - wyjaśnił Wasyl. - Dobrze, że jesteśmy w tym lesie.
- Możemy z wami zamieszkać? Przez jakiś czas? - od razu zapytał Siergiej.
- Pewnie. Im nas więcej, tym lepiej. - odparła Nina. - W końcu wojna, to nic przyjemnego, prawda?


*********************************************

Oto opowiadanie bez zakończenia!
Nudziło mi się, więc postanowiłam coś napisać. I napisałam o wojnie. Z tym, że wojna, to temat rzeka i można by o tym pisać, i pisać...
Zatem opowiadanie pozostawiam do dokończenia przez czytelnika ;) Czemu tylko ja mam się wysilać? :)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Świetlisty deszcz


Dziewczynka biegała wąskimi uliczkami miasteczka. Jej roześmianą buzię otulały ciepłe promienie słońca jaśniejącego wysoko na błękitnym niebie. Dziewczynka śmiejąc się weszła do jednego ze sklepów.
- Dzień dobry! - zawołała.
Nikt jej nie odpowiedział. Była w tym świecie sama. Witała się tylko przez grzeczność. Była tak wychowana. Nie wiedziała, kto ją wychował. Po prostu pamiętała, że tak jej powiedziano. 
-  Mogę to wziąć, prawda? - spojrzała na opakowanie niewielkich świeczek o zapachu róż i zapałki, po czym wzięła je z półki. - Do widzenia!
Bardzo lubiła patrzeć, jak się palą. To wprowadzało dla niej swego rodzaju harmonię. Mały ciepły płomyczek tańczący tuż przed jej oczami zawsze sprawiał jej radość. Wbiegła na klatkę schodową jednego z budynków mieszkalnych, po czym po schodach pognała na drugie piętro. Jej kroki echem niosły się po klatce schodowej. Stanęła przed dużymi drzwiami z ciemnego drewna i nacisnęła złotą klamkę. Stała teraz w progu dość sporego mieszkania. Było ładnie, elegancko umeblowane z jasnymi ścianami i dużymi oknami, przez które wpadało dzienne światło i wypełniało wszystkie pomieszczenia. Dziewczynka przemaszerowała do salonu. Obok dużej sofy na podłodze było ustawionych kilka pluszaków i lalek.
- Patrzcie, przyniosłam nam świeczki. -  usiadła obok zabawek i położyła na podłodze opakowanie świeczek. - Czekajcie, pójdę po nożyczki. Trzeba rozpakować. - wstała i poszła do kuchni. 
Stanąwszy na palcach, ogarnęła wzrokiem blat. Nożyczek nie było. Może zostawiła je na stole? 
Odwróciła się. Też nic. 
Z westchnięciem wywróciła oczami. Musi zejść po nowe.
- Zaraz wracam! - powiadomiła zabawki, po czym wybiegła z mieszkania. 
Kiedy znalazła się na dole, truchtem ruszyła do sklepu papierniczego, który znajdował się na końcu ulicy. 
- Dzień dobry! - przywitała się. - Mogę je pożyczyć, prawda? - wzięła z półki nożyczki i wyszła ze sklepu.
Nagle zaczął padać deszcz. Pomimo tego, że niebo było niemal czyste, na ziemię spadały malutkie kropelki wody. Przydałby się parasol. Dziewczynka biegiem ruszyła do sklepu, w którym zapamiętała, że są parasole. 
Nagle zatrzymała się. Nie kojarzyła tych pawilonów, pomiędzy którymi teraz stała. Czyżby się zgubiła? Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało.
Deszcz zaczął przybierać na sile. Nagle zobaczyła przed sobą schody prowadzące do jednej z kamienic. Siedziała na nich jakaś dziewczyna. Jej włosy były spięte z tyłu głowy, a sukienka zwisała niemal do ziemi. Kilka kosmyków opadało do przodu i powiewało na delikatnym wietrze. Dziewczynka widziała tylko cień, bo za ową postacią było światło, przez co nie było widać kolorów. 
- Maja? - dziewczynka zobaczyła w tej postaci swoją starszą kuzynkę, która zniknęła dwa lata temu w niewyjaśnionych okolicznościach i do tej pory nikt jej nie widział. Maja była dla niej jak rodzona siostra. Zawsze miała dla niej czas, bawiła się z nią. 
Dziewczyna wstała. Krople deszczu rozbłysły złotym światłem, oślepiając dziewczynkę. Przymknęła oczy. Świetlista biel zaczęła wypełniać wszystko dookoła...

Otworzyłam oczy. Gdzie ja jestem? Czemu tu jest tak jasno?
Chwila, białe ściany, jasna pościel... i to pikanie...
- Doktorze, obudziła się! - jakaś kobieta wybiegła z pomieszczenia, w którym byłam.
Chwilę później przy moim łóżku pojawił się mężczyzna o siwych włosach, ubrany na niebiesko.
- Kim pan jest? - wymamrotałam.
- Jestem lekarzem. A ty jesteś w szpitalu. Spałaś dobre dwa miesiące.
- Moment, spałam? - nie mogłam uwierzyć. Jakim cudem ja spałam aż przez dwa miesiące?
- Tak, już myśleliśmy, że nigdy się nie obudzisz. - odparł. - Powiedz mi, jak się nazywasz?

czwartek, 3 grudnia 2015

Trójca śmierci

 
Zachód słońca rozsiewał na wiosennym niebie różne odcienie różu, fioletu i pomarańczu. Resztki promieni słonecznych odbijały się w tafli wody jeziorka ukrytego nieopodal lasu. Owe jeziorko nie było duże, a dno było osadzone zaledwie trzy metry pod powierzchnią  niemal krystalicznie czystej wody. Niewiele osób zapuszczało się w to miejsce. Szczególnie o tej porze roku, kiedy dni nie były jeszcze wystarczająco długie aby pokonać odległość dzielącą owe jeziorko od niewielkiego miasteczka tami z powrotem. Należało przejść przez prawie cały las. Tylko wielcy miłośnicy polowania przychodzili tu od czasu do czasu w poszukiwaniu dobrej zwierzyny. Słońce szybko schodziło z nieba ustępując miejsca księżycowi. Z każdą chwilą zapadał coraz większy mrok.
- Zofio, Amando, już czas. Księżyc wstaje i błyszczą gwiazdy. 
- Zuzanno, musisz nas tak wcześnie budzić? - przeciągnęła się Amanda. - Nie pamiętasz już, co się działo wczorajszej nocy?
- Daj spokój, Amando. - Zofia wywróciła oczami. - Dni są coraz dłuższe, a tobie dalej mało?
- Oczywiście. Przecież...
- Nie kłóćcie się znowu. - Zuzanna przerwała jej wpół słowa. - Już czas. Widzicie? - wskazała niebo. - Księżyc już wysoko. Zaraz znowu przyjdą kłusownicy.
- Cieszę się, że utonęłam tak blisko Błędnego Lasu. - westchnęła Amanda. Ów las nie bez powodu był nazywany błędnym. Wielu kłusowników zniknęło tu bezpowrotnie. Kto wie, co się z nimi stało? Plotki mówiły, że zamieszkują go rusałki, ogniki i topielice. 
Nagle ich uszu dobiegły czyjeś kroki. Kłusownicy.
- Zofio, Zuzanno. - Amanda ściszyła swój głos do szeptu - Wiecie, co macie robić, prawda?
Obie jej towarzyszki zadowolone skinęły głowami.
- Pomocy! - krzyknęła Zofia czując, jak łzy płyną po jej twarzy. - Proszę...! - rozpaczała. - Pomocy, tonę!
- Gdzie jesteś? - usłyszała męski głos i zaczęła szamotać się w wodzie. Z jej piersi wydobył się urywany szloch. - Podaj mi rękę! - nakazał mężczyzna.
Zofia chwyciwszy jego rękę w swoje zimne dłonie, uwiesiła się na nim całym ciężarem swojego ciała. Wtem spod wody wynurzyła się Zuzanna. Ni to krzycząc, ni śmiejąc się z całej siły pociągnęła mężczyznę w dół. Krzycząc, zaparł się mocno nogami aby nie wpaść do wody. Na marne. Kiedy za nim z krzaków wyszła Amanda, stracił panowanie nad sobą i kolana się pod nim ugięły jednocześnie skazując go na śmierć. Jego towarzysze owładnięci strachem mieszającym się z szokiem zaczęli się wycofywać. Uciekli zostawiając przyjaciela na pastwę topielic. Jego oprawczyniami wstrząsnął opętańczy śmiech. Amanda pchnąwszy go w stronę wody, wskoczyła do jeziorka aby dołączyć do pozostałych dwóch dziewczyn. 
- To koniec! - krzyczały na zmianę. - Już nie ma dla ciebie ratunku!
W szamotaninie ich długie jasne włosy zaczęły oplatać ręce, nogi i szyję mężczyzny tworząc sieć. Mężczyzna pod ciężarem trzech topielic nadaremno próbował walczyć o kolejne oddechy. Jego głowa znalazła się pod wodą, a z ust wypuścił resztki powietrza znajdujące się w płucach, które teraz były zastępowane wodą. Obraz przed jego oczami zacierał się, aż w końcu zniknął. Teraz w głowie mężczyzny była już tylko wieczna ciemność. Jego ciało bezwładnie opadło na dno jeziorka. Ciałami topielic nadal wstrząsał szaleńczy śmiech. W końcu ustał.
- Zofio, Zuzanno, dawno się tak dobrze nie bawiłam. - zadowolona Amanda odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. - Oczywiście pomijając to, co było wczoraj. - uśmiechnęła się na wspomnienie dwóch mężczyzn, którzy najpierw wyciągnęli ją z wody, a później zostali tam wepchnięci i szamotali się przez dobre pół godziny.
- Tak. - Zofia cicho zaśmiała się. - To była zabawa. - przyznała jej rację.
- Chodźmy spać. Nie minie parę godzin, a księżyc opuści niebo. - zaproponowała Zuzanna. - Musimy odespać wczorajszą noc.
- Oczywiście. - topielice przyznały jej rację.
Chwilę później wszystkie już spały. 
Minął dzień i nastała kolejna noc.
- Zofio, Amando, księżyc wstaje i błyszczą gwiazdy.


******/\******/\******/\******/\******/\******/\***

Opowiadanie napisałam na zadanie domowe na następny dzień. "Napisz opowiadanie fantastyczne o słowiańskich demonach". Fajne, nie? I ta pora... 23:23. Ta godzina fajnie wygląda. Taki niczym niezaburzony system. Ale cóż, lepiej późno, niż wcale ;)



piątek, 27 listopada 2015

Misa Amane desu.


Nazywam się Rinko Aizawa. Mam 17 lat. Jestem jedną z trzynastu milionów mieszkańców Tokio. Mieszkam sama w małym mieszkanku na obrzeżach dzielnicy Harajuku. Bardzo lubię to miejsce. Mam tu wielu znajomych. Wszyscy są tacy jak ja, a przy tym zupełnie inni. Nasze włosy, ubrania, biżuteria... to zupełnie odmienne światy, ale tak na prawdę jesteśmy jednym. Jesteśmy otaku*.
Codziennie rano sprawdzam bloga. Czy pojawiły się jakieś komentarze pod ostatnim wpisem? Ile osób na niego weszło odkąd ostatni raz sprawdzałam?
Potem wstaję z łóżka i rozleniwionym krokiem podchodzę do wielkiej szafy stojącej w rogu pokoju. Otwieram ją i przyglądam się uważnie zawartości. Przekrzywiam głowę lekko na bok. Kim dzisiaj będę? Elfem? Nie, byłam przecież elfem wczoraj. A może leśną wróżką? Nie. Leśne wróżki już mi się trochę znudziły. A może postacią z Disneya? Też nie. Kazuto znowu będzie się śmiał, że ta peruka nie odzwierciedla rzeczywistej fryzury. A może postacią z anime? Tak. To dobry pomysł.
 Ściągam z wieszaka czarną sukienkę na ramiączkach. Jest krótka do połowy ud. Sięgam do jednej szuflady po buty. Czarne, wiązane tuż przed zgięciem kolana, na kilkucentymetrowym obcasie. Otwarłszy następną szufladę - z rajstopami, zakolanówkami i skarpetkami, wyciągam koronkowe czarne zakolanówki. Na półce obok leżą czarne koronkowe rękawiczki kończące się kawałek za łokciem. Rozkładam wszystko na łóżku i przyglądam się uważnie mojemu dzisiejszemu strojowi. Jest całkiem, całkiem.
Zdejmuję delikatną piżamkę i odkładam na łóżko. Następnie ubieram bieliznę oraz kolejno ubrania leżące na łóżku. Najpierw sukienka, potem zakolanówki i rękawiczki. Staję przed lustrem. Jest dobrze. Teraz makijaż. Idę do łazienki. Nałożywszy na twarz podkład, biorę do ręki tusz do rzęs leżący na lustrze. Kiedy kończę malować rzęsy, podkreślam wyraźnie oczy i lekko przyciemniam powieki. Teraz moje oczy wydają się być większe. Na koniec pociągam usta delikatnym błyszczykiem. Już prawie gotowe. Znowu staję przed lustrem. Uśmiecham się do siebie i w kilku skocznych krokach pokonuję niewielką odległość dzieląca mnie od półki z perukami. Zdejmuję ze stojaka blond perukę. Część długich gładkich włosów zostałam zebrana w dwa małe kucyki wysoko po bokach głowy. Upinam moje długie prawie do pasa ciemne włosy w luźny kok i zakładam perukę. Tutaj, w Harajuku mogę być kim chcę. Uśmiecham się radośnie do swojego odbicia:
- Misa Amane desu.**


*otaku - nazwa na osobę interesującą się japońską popkulturą, głównie mangą i anime. Słowo "otaku" ma w Japonii wydźwięk negatywny i jest zastępowane określeniem "fan mangi i anime". Czasami mianem "otaku" określa się wyjątkowo zawziętych wielbicieli tego rodzaju filmów i komiksów.
**Misa Amane desu. (jap.) - Jestem Misa Amane.

sobota, 14 listopada 2015

Trzęsawisko

 Była sobie dziewczynka, Zoe. Zoe miała dwie przyjaciółki - Anette i Nicole. Nicole pewnego dnia znalazła trzęsawisko. Bardzo jej się spodobało. Nie wierzyła, że coś jej się stanie. Nie czekając ani chwili pokazała owe trzęsawisko Zoe i Anette. Pokazała im jak stawia na nim pierwsze kroki, jakie to ciekawe. Anette prędko poszła w jej ślady i również stanęła na trzęsawisku. Zoe próbowała zrobić krok, ale się cofnęła. Bała się, widziała niebezpieczeństwo. Zoe siedziała z brzegu i przyglądała się przyjaciółką, które zapadają się coraz głębiej i głębiej, a mimo to brną dalej jakby tego nie zauważały. Zoe próbowała stanąć w trzęsawisku po raz drugi. Kiedy jej noga choć trochę się zagłębiła natychmiast odsunęła się z powrotem na bezpieczny brzeg w myślach. Ostrzegła obie dziewczynki, aby uważały. Nie posłuchały jej. Zoe zatem postanowiła spróbować po raz trzeci. Na początku trochę nieśmiało stawiała na trzęsawisku pierwsze kroki. Jednak z czasem ona również została poniesiona przez zabawę. Obawy po woli zaczęły się rozwiewać pozostawiając po sobie niewielki ziarenko niepokoju, które dziewczynka ukryła gdzieś w głębi siebie, starała się je ignorować. Przecież nic jej nie jest, prawda? Jakiś czas później Zoe także znajdowała się w trzęsawisku coraz głębiej i głębiej. Nagle zauważyła, że coś jest nie tak. Coś jej nie pasowało. Czemu one są coraz głębiej? Przecież zaraz utoną! Zoe natychmiast poczęła wołać Anette i Nicole aby jak najszybciej opuściły trzęsawisko. Krzyknęła głośno. Tata będący nieopodal szybko się zjawił pomagając dziewczynką się wydostać. Nie obejrzały się, a wszystkie były już bezpieczne, na brzegu, w objęciach troskliwego ojca. 
Jakiś czas później Zoe znowu przyszła nad trzęsawisko. Tym razem sama. Postawiła pierwszy krok, potem drugi. Czyżby zapomniała, co się kiedyś stało? Ponownie straciła czujność, zignorowała obawy. Teraz zapada się coraz głębiej i głębiej. Czy ktoś ją stąd wyciągnie?


________#####________#####________#####________#####_____

Pomysł na opowiadanie wziął się z życia. 
Czyjego?
Nie powiem. Niech to będzie tajemnica. 

piątek, 13 listopada 2015

Krew Amelii

- Zdradziłaś mnie! - oczy Laurence'a przepełniała wściekłość.
- Nie, to nie tak...! - dziewczyna próbowała się bronić, ale co mogła powiedzieć? Nie miała nic na swoją obronę.
- Nie wmówisz mi tym razem, że to Vincent pocałował cię pierwszy! - w furii uderzył pięścią w ścianę.
- Przepraszam... - wyjąkała.
- Nie przepraszaj! Złamałaś nasze prawo, Amelio. - wysyczał lodowatym tonem. - Prawo aniołów nie pozwala na zdrady. Zgodnie z nim będę musiał cię zabić. - wyjął zza paska średniej wielkości nóż ze zdobioną rękojeścią. 
- Nie, proszę... - do oczu Amelii napłynęły łzy. Nie zdążyła dokończyć. Laurence z całej siły wbiłnóż w jej serce. - Proszę... - powiedziała ostatkami sił, po czym jej oddech ustał.


Meghan przemierzała pola zboża. Chłodny wiatr smagał jej twarz, a jasne delikatne loki wpadały jej do oczu. Zrobiło jej się zimno, więc mocniej naciągnęła na dłonie rękawy bluzy i potarła rękoma ramiona. 
- Amelio... - usłyszała głęboki męski głos.
Rozejrzała się gwałtownie dookoła. Nikogo w pobliżu nie było.
- Amelio... - wiatr ustał. - spójrz, co masz pod nogami.
Nie miała na imię Amelia, ale odruchowo wykonała polecenie. Na jej drodze leżał średniej wielkości nóż ze zdobioną rękojeścią. Był we krwi. Meghan odruchowo cofnęła się o parę kroków.
- K-kim jesteś? - wyjąkała.
- Wkrótce mnie poznasz, Amelio. 
Chciała powiedzieć, że nie wie, kim jest Amelia, ale grunt pod jej nogami załamał się. Spadała w niczym nie zmąconej ciemności...

Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i zlana potem usiadła na łóżku. Co za dziwny sen. Ktoś nazwał ją Amelią, a najdziwniejsze było to, że czuła, jakby już gdzieś słyszała ten głos. Jakby był jej bardzo bliski. Spojrzała na zegar. Wpół do siódmej. Nie ma sensu iść spać, bo i tak za pół godziny powinna wstawać do szkoły. Westchnęła tylko i wziąwszy z biurka Iskrę Kristin Cashore usadowiła się wygodnie w łóżku i zanurzyła w lekturze jednej ze swoich ulubionych książek.
O ósmej zdyszana przebiegła przez drzwi swojego liceum. Znowu dostanie ochrzan od wychowawczyni. W jej liceum nie tolerowano spóźnień, a zwłaszcza w klasach maturalnych. Truchtem przemierzała pustoszejący korytarz. Pierwsza była chemia. Cudownie. Teraz dopiero będzie miała kłopoty. Pani Sheridan zawsze żywiła niemal tylko nienawiść do spóźnialskich, a przed Meghan jeszcze siedem miesięcy nauki w tej szkole.
- Przepraszam za spóźnienie. - wysapała schyliwszy lekko głowę, po czym szybko zajęła swoje miejsce w ławce.
- Panna Norden. - Stwierdziła nauczycielka. - Kto by się spodziewał? - dodała cynicznie, a niektórzy uczniowie cicho zachichotali.
- Przepraszam... - próbowała się tłumaczyć.
- Nieważne. - przerwała jej chemiczka. - Zacznijmy wreszcie lekcję.
Po chemii czekał ją jeszcze polski, matematyka, dwie biologie i fizyka. Na szczęście na żadną z nich na szczęście się nie spóźniła.
Po szkole kiedy szła do domu zaczepił ją jakiś mężczyzna:
- Czy to nie twoje? - zapytał głębokim głosem i pokazał jej średniej wielkości nóż. Jego rękojeść była zdobiona, a po ostrzu spływała stróżka krwi.
- C-co? - przestraszyła się. - Kim jesteś? - zapytała.
- Laurence. Teraz odpowiedz mi na pytanie. - zażądał.
- Nie! To nie jest mój nóż. - zaprzeczyła. - Pierwszy raz widzę go na oczy! - próbowała wyjaśnić.
- Nie chodzi mi o nóż. Ale zapewniam cię, że nie widzisz go pierwszy raz. - odparł.
- A więc o co? - dopytywała się.
- O krew. - wyjaśnił.
- C-co? - jej oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. Cofnęła się o parę kroków, ale plecami zdetzyła się ze ścianą starej kamienicy. Ślepy zaułek.
- W twoich żyłach płynie krew Amelii. - wyjaśnił.
- Nie znam żadnej... - w tym momencie urwała. Nagle przypomniał jej się sen. Amelio... - usłyszała w swojej głowie. - Nie jestem Amelią! To pomyłka - próbowała się bronić.
- Och, Amelio... - westchnął. - Na prawdę myślisz, że jestem taki głupi? - w oczach Laurence'a widać było politowanie. - Nie zapomniałem, że anioły mogą odradzać się w czyimś ciele. Za to ty zapomniałaś, jak łatwo potrafię cię odszukać. - powiedział. - Zapomniałaś też, że muszę cię zabić.
- Co? Nie... - dziewczyna nie dokończyła, bo jej serce przebił nóż.
- Musiałaś wybrać tą biedną dziewczynę? - zapytał patrząc, jak z jej oczu ucieka życie. - Co ona ci zrobiła? - spojrzał na nóż. - Teraz znowu będę musiał cię odszukać. Znowu będę musiał cię zabić. - powiedziawszy to lekko uśmiechnął się pod nosem i odszedł.

________________&&&&&&________________&&&&&&_______

Pomysł na opowiadanie przysdzedł mi do głowy, kiedy oglądałam anime ^^ Ale wolę nie podawać tytułu. Było zbyt głupie, aby się chwalić. Obrazek znalazłam później w internecie. Jak widać znowu się pozmieniała nieco kolejność powstawania opowiadania, ale zmiany czasem są dobre. Czy ta była dobra? Nie wiem. Wydaje mi się, że akcja była z lekka przewidywalna... Ale dosyć mojego marudzenia. Oceńcie sami :)
 

wtorek, 10 listopada 2015

Twoją historię zjedzą motyle

Idziesz leśną ścieżką. Nagle napotykasz wilka. Wilk zaczyna cię gonić, a ty uciekasz. Powietrze wypala ci drogi oddechowe. Nagle widzisz przepaść. Skaczesz. Wolisz zginąć w ten sposób, niż jako jedzenie dla wilka. Spadasz. Nagle czujesz, że przestajesz spadać. Rozglądasz się dookoła. Widzisz, że stoisz pośród całkowitej ciemności i nieustającej ciszy. Rozglądasz się. Ruszasz przed siebie. Na początku idziesz spacerowym krokiem, a z czasem przyspieszasz do truchtu. Cały czas energicznie się rozglądasz, nie masz pojęcia, gdzie jesteś. Wtem zauważasz motyla. Ma piękne duże skrzydła w przeróżnych odcieniach ciemnej zieleni, bordu i szarości. Idziesz za nim. Nagle natrafiasz na drzewo. Jego korona ma niezliczoną ilość liści. Pień ma intensywny ciemnobrązowy kolor, a liście ciemnozielony. Jest piękne. Wtem z korony wylatuje kilka innych motyli. Wszystkie są podobne do tego pierwszego. Wszystkie lecą w tym samym kierunku. Idziesz z nimi dalej. Natrafiasz na kilka drzew takich, jak to poprzednie. Wchodzisz pomiędzy nie i rozglądasz się z zachwytem. Na twojej twarzy pojawia się uśmiech. Motyle zaczynają na tobie siadać. Czujesz ich delikatne łaskotanie. Jest przyjemne. Teraz motyle siedzą na tobie nie pozostawiając ani wolnego skrawka na twoim ciele. Motyle, które nie znalazły miejsca latają dookoła trzepocąc skrzydłami. Czujesz delikatne mrowienie, potem ciepło, aż w końcu nie czujesz nic. Zjadły cię motyle.

______________________**************______________________*********


Krótkie, ale myślę, że ciekawe. Gdy tylko zobaczyłam to zdjęcie, wiedziałam, co chcę na pisać ^^ Pomysł przyszedł do mnie ot tak sobie. I bardzo się z tego cieszę ^^ Lubię motyle ;)

piątek, 6 listopada 2015

Kiedy samotność staje się tak silna, że doprowadza do szaleństwa.

  Mam na imię Isabelle. Od zawsze byłam sama. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Byłam taką szarą myszką, jednym liściem na drzewie, któremu nie warto poświęcać osobnej uwagi. Bo po co? Przecież to tylko liść. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy poznałam Ją.
- Cześć. - nieznajoma dziewczyna o długich rudych włosach stała na wprost mnie i uśmiechała się uważnie badając mnie przyjaznym wzrokiem.
- Cz-cześć. - wyjąkałam.
- Co u ciebie? - zapytała radośnie.
- Dobrze. - odparłam cicho. Kilka osób minęło mnie wyraźnie powstrzymując śmiech.
- Mam na imię Karin. - przedstawiła się.
- Isabelle. - powiedziałam swoje imię.
- Miło mi cię poznać. - wyciągnęła do mnie rękę.
- Mi też. - nadal trochę zmieszana uścisnęłam jej dłoń.
  Bardzo polubiłam Karin. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu. Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, chodziłyśmy razem na spacery. Mogłam jej powiedzieć o wszystkim.
  Pewnego dnia zdecydowałam przyprowadzić ją do domu.
- Mamo, poznaj Karin. - z uśmiechem przedstawiłam jej moją przyjaciółkę.
- Gdzie? - zapytała mama. - Nie musi się wstydzić. - uśmiechnęła się.
- Tutaj. - spojrzałam na rudą dziewczynę stojącą obok mnie.
- Nie widzę. - stwierdziła mama.
Dziwne. - pomyślałam. - Przecież Nie wymyśliłam Karin. Ona istnieje, prawda?
Wzięłam Karin do swojego pokoju. Nie miałam rodzeństwa. Czasami się z tego cieszyłam, a czasami nad tym ubolewałam. Resztę dnia spędziłyśmy razem rozmawiając i śmiejąc się z przeróżnych rzeczy. Obejrzałyśmy nawet film. "Wielki Gutsby". Był całkiem fajny. Później rozmawiałyśmy o nim przez chyba co najmniej dwie godziny.
  Kiedy Karin już poszła, mama zawołała mnie.
- Isabelle, chodź tu do mnie na chwilę.
- Tak, mamo?
- Powiedz mi... czy masz jakieś koleżanki poza Karin? - zapytała.
- Nie. Karin jest jedyna.
- Aha. - odparła krótko.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie, nic... tylko tak sobie myślałam...- była troszeczkę zakłopotana. - Czy nie przydałoby ci się badanie?
- Badanie? - powtórzyłam. - Nic mnie nie boli. Jest wszystko w porządku.
- Nie, nie. Ja myślałam o psychologicznym. Umówię cię jutro na wizytę, dobrze? - zapytała
- Dobrze. Skoro tak chcesz... - stwierdziłam.
  Parę dni później poszłam do psychologa.
- I jak? - zapytałam mamę po wyjściu z gabinetu.
- Pani psycholog powiedziała, że powinnaś znaleźć sobie przyjaciół.
- Ale ja mam już Karin! - zaprotestowałam. - Nie potrzebuję.
- Isabelle, nie oszukujmy się. - mama zmieniła ton na nieco poważniejszy. - Karin nie ma. - powiedziała wprost.
Jak to nie ma? Kłamie. - przeszło mi przez myśl. - Kłamie. Karin jest. I jest moją przyjaciółką. - powstrzymywałam łzy. Jak mogła tak mówić?!
- Karin jest. - wysiliłam się ja w miarę spokojny ton głosu.
Mama odpowiedziała westchnięciem.
  W ciągu następnych dni w szkole zauważyłam, jak inni się ze mnie śmieją.
- Patrzcie, gada do siebie! - śmiali się.
Kłamią.
- Nie ma przyjaciół. Biedna. To da się doprowadzić do takiego stanu? - pytali.
Kłamią.
- Może ma coś z głową i wymyśla przyjaciół? - drwili.
Kłamią. Wszyscy kłamią!
 Znienawidziłam ich. Wyśmiewali Karin. I Mnie. I naszą przyjaźń. Pewnego dnia to nakłoniło mnie do przemyśleń: a może rzeczywiście Karin nie istnieje? Może rzeczywiście mam coś z głową? Ze mną jest coś nie tak? - Pytania taranowały moje myśli. Przez to z czasem obraz Karin zaczął się zacierać, aż w końcu stał się tak słaby, że zniknął. Znowu zostałam sama. Znowu nikt na mnie nie zwracał uwagi, odeszłam w zapomnienie. To niesprawiedliwe. Czemu akurat ja?
  Teraz siedzę sama. Zamknięta w swoim  pokoju. W swojej głowie ze swoimi przemyśleniami. Na moim biurku leży żyletka. Woła: Chodź, weź mnie. Użyj mnie. Słyszę to. Na prawdę, czy znowu mi się wydaje? Nieważne. Podnoszę się z łóżka i podchodzę do biurka. Wyciągam rękę i biorę żyletkę. Siadam, opieram rękę na biurku. Żyletka gładko przecina kolejne fragmenty mojej skóry. Tańczy zostawiając za sobą czerwone ślady.Jakie to przyjemne uczucie. Takie kojące. Jedno nacięcie, drugie, trzecie... Zatracam się w tym miłym cierpieniu. Już nie pamiętam o świecie, o szkole, o śmiechu, rozmowach. Nie pamiętam o Karin.

wtorek, 3 listopada 2015

Niekończący się film

Nad rzeką siedziała dziewczyna, a promienie słonecznego światła otulały jej twarz miłym ciepłem. Rosnące nieopodal kwiaty tańczyły na wietrze, a liście drzew delikatnie szumiały, co w połączeniu z odgłosem rzeki wywierało kojący wpływ. Ptaki szybowały wysoko na niebie, a motyle unosiły się tuż nad ziemią trzepocząc swoimi barwnymi skrzydłami. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzawszy na niebo uśmiechnęła się. Ach, jak było jej tutaj dobrze... Przyjrzała się dokładniej horyzontowi. Daleko na niebie było widać wielką ciemną chmurę. Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty stąd teraz odchodzić. Ale cóż, burza to burza. Lepiej nie ryzykować. Ociągając się wstała i zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy, kiedy na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. To od razu nadało jej pełną świadomość tego, co się zaraz stanie. Zgarnęła wszystko, co jej byle jak do plecaka i szybkim krokiem ruszyła w stronę leśnej ścieżki, którą tu przyszła. To niebezpieczne przebywać tak blisko wody  w czasie burzy. Kiedy zobaczyła, że deszcz stopniowo przybiera na sile, przyspieszyła do truchtu. Nie chciała zmoknąć. W pewnym momencie zauważyła, że kończy się ścieżka. Pięknie. Zgubiła się. W lesie i to podczas burzy. Lepiej być nie może. Zaczęła przerzucać rzeczy w plecaku myśląc, że znajdzie jakąś kurtkę, parasol, bluzę, czy cokolwiek innego, co choć trochę uchroni ją przed deszczem. Na marne. Szybkim krokiem ruszyła dalej przed siebie z nadzieją, że uda jej się znaleźć drogę powrotną do domu.
Rozpadało się już na dobre, a ona nadal błądziła po lesie. Wtem zza drzewa wynurzyła się jakaś postać. Miała na sobie czarną szatę z kapturem zasłaniającym niemal całą twarz. Dziewczyna cofnęła się o krok.
- Zgubiłaś się? - zapytała postać niespotykanym lekko chrapliwym głosem.
- T-tak. - wyjąkała dziewczyna. - Kim jesteś?
- Idź tędy. - postać obróciwszy się do niej bokiem uniosła prawą rękę przed siebie w geście wskazania kierunku.
Dziewczyna przyjrzała jej się badawczo.
- Idź. - pogoniła ją postać.
Dziewczyna jakby pod wpływem impulsu nabrała powietrza do płuc i ruszyła truchtem we wskazanym przez postać kierunku. Jakby lekko otumaniona biegła przed siebie parenaście minut. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie pamięta, co się przed chwilą stało. Zgubiona droga. Ciemna postać. Burza. - jedyne, co była sobie w stanie teraz przypomnieć. Rozejrzała się dookoła. Chwila... przeczierz zna te okolice. Teraz pójdze tam, potem skręci w prawo, a potem w lewo i jeszcze raz w prawo i będzie w domu! Tylko jak jej się udało tu dotrzeć?
Nieważne. Pobiegła znajomą drogą. Nagle pomiędzy drzewami zaczął majaczyć jasny budynek.
Wreszcie! Wyjęła z najmniejszej kieszonki w plecaku plik kluczy, otworzyła drzwi i wszedłszy do domu zaświeciła światło. Zdjęła kurtkę i poszła włączyć telewizor. Spojrzała na zegar. Dochodziła dziewiąta wieczorem. Podobno mieli puszczać na którymś programie jakiś ciekawy film. Co prawda trwał już od piętnastu minut, ale co jej szkodziło włączyć i zobaczyć chociaż kawałek. Wybrała odpowiedni kanał i zaczęła oglądać film.

Nad rzeką siedziała dziewczyna, a promienie słonecznego światła otulały jej twarz miłym ciepłem. Rosnące nieopodal kwiaty tańczyły na wietrze, a liście drzew delikatnie szumiały...

 ####-------####------####-------####------####-----##

 Ostatnio strasznie spodobało mi się pisanie opowiadań bez zakończenia ^^ Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzam ;)
 

niedziela, 1 listopada 2015

Wywiad z Aną

- Jak ci na imię?
- Anoreksja, dla przyjaciół Ana.
- Kim są twoi przyjaciele?
- Kośćmi.
- Czemu akurat kośćmi?
- Taka moja natura.
- Jakie jest twoje motto, myśl życiowa?
- Mam kilka takich myśli.
- Możesz je zacytować?
- "Jedzenie jest twoim wrogiem", "chude jest piękne", "niejedzenie świadczy o prawdziwej sile woli".
- Z kim się nimi dzielisz?
- Z moimi przyjaciółmi.
- Masz rodzinę?
- Tak, siostrę - bulimię. Przyjaciele mówią jej Mia.
- Macie wspólnych przyjaciół?
- Tak. Wielu.
- Jak ich zdobywacie?
- Cytując im nasze motta.
- Czemu tak łatwo was słuchają?
- Siła persfazji, manipulacja. Lata praktyki.
- Macie współpracowników?
- Tak, głód, samokrytykę, kłamstwo i depresję.
- Z nimi również macie wspólnych przyjaciół?
- Niekoniecznie. Nie ze wszystkimi.
- Ile masz lat?
- Dużo. Żyję od zawsze.
- Ilu  masz tych przyjaciół?
- Wielu na całym świecie.
- Utrzymujesz stały kontakt z tyloma osobami?
- Nie. To oni utrzymują kontakt ze mną.
- Aż taka jesteś lubiana? To niesamowite.
- A czy ty nie masz ochoty do nich dołączyć? Nie chcesz trochę schudnąć?


sobota, 31 października 2015

"Co za okropne rzeczy dzieją się na tym świecie"

Charlotte spojrzała na niego przez łzy i cofnęła się o parę kroków.
- Nienawidzę cię! - krzyknęła w złości. Nie chciała tego mówić. Wiedziała, że będzie tego żałować.
- Coś ty powiedziała? - Jace posłał jej przeszywające spojrzenie przepełnione gniewem.
Jej oczy wypełnił strach. zaczęła się cofać, ale napotkała za plecami ścianę starej kamienicy. Światło rzucane przez lampę padało na nią niczym blask reflektora na baletnicę w czasie występu na wielkiej scenie. Teraz wyraźnie było widać jej delikatną urodę zeszpeconą łzami i strachem. Nigdy nie wiedziała, czego mogła spodziewać się po swoim chłopaku. Jasne włosy zaczęły opadać jej na oczy. Przycisnęła mocno obie ręce do klatki piersiowej. Jace zbliżał się do niej wielkimi krokami. Dziewczyna miała ochotę zlać się ze ścianą, przeniknąć przez nią jak duch.
- Ty mała... - już miał ją uderzyć kiedy dziewczyna schyliwszy się zrobiła unik.
Jego pięść mocno uderzyła w ścianę. Chłopak złapał stłuczoną rękę i w bólu zrobił dwa kroki w tył.
- Ty suko! - krzyknął kiedy dziewczyna wstała i ominąwszy go bokiem zaczęła uciekać. - Jeszcze cię dorwę! - dodał patrząc na oddalającą się nastolatkę.
Charlotte biegła ile sił w nogach. Powietrze wypalało jej drogi oddechowe. Po dziesięciu minutach obejrzała się z wahaniem za siebie. Nie było widać Jace'a. W duchu odetchnęła z ulgą i zwolniła do truchtu. Chwilę później zasapana szła wolnym krokiem. Teraz jej nie znajdzie. Nie ma jak. Na całe szczęście byli ze soba dopiero dwa miesiące i nie zdążył jeszcze poznać jej adresu.
Charlotte wpisała kod do klatki schodowej. Otwarciu drzwi zawsze towarzyszył cichy pisk. Weszła do środka i poszła schodami na drugie piętro. Blok, w którym mieszkała został wybudowany dobre 50 lat temu i pomimo tego, że miał sześć pięter, nie było w nim windy. Ale co tam drugie piętro. Wyjście po schodach zajmowało jej niecałą minutę. Kwestia przyzwyczajenia. Wyciągnęła z torby klucze do mieszkania. Otworzyła najpierw jeden zamek, potem drugi i trzeci. Wszedłszy do środka dokładnie zamknęła drzwi za sobą i osunęła się po ścianie. Jej mama szła na nocną zmianę, więc nie było jej w domu, a ojciec wracał dopiero po dziesiątej w nocy. Została jej jeszcze niecała godzina samotności. W jej głowie rozbrzmiewało pytanie: "jak ja teraz pójdę do szkoły?". Na całe szczęście Jace nie był w jej klasie. Był o rok starszy. Postanowiła, że będzie się kryć po toaletach, zawsze będzie mieć przy sobie jakąś koleżankę, będzie unikać Jace'a. Bała się go. Weszła do swojego pokoju i zaświeciła światło. Zdjęła z półki na regale książkę i zaczęła czytać:

Charlotte spojrzała na niego przez łzy i cofnęła się o parę kroków.
- Nienawidzę cię! - krzyknęła w złości.

"Co za okropne rzeczy dzieją się na tym świecie." - pomyślała i powróciła do śledzenia wzrokiem dalszej części tekstu:


Nie chciała tego mówić. Wiedziała, że będzie tego żałować.
- Coś ty powiedziała? - Jace posłał jej przeszywające spojrzenie przepełnione gniewem. 
Jej oczy wypełnił strach...


---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^^---^

Hej, trochę mnie nie było, ale ostatnio czasu i inspiracji brak. Na szczęście udało mi się coś znaleźć i stworzyć historię. Właściwie, to tym razem było nieco odwrotnie: najpierw pomysł, potem obrazek. Ale i tak uważam, że całkiem mi się udało. Chyba nie jest aż tak źle, nie?

P.S. Kasiulek :3, dzięki za komentarz :)

wtorek, 20 października 2015

Mój świat płonie

Inni ludzie od zawsze mnie denerwowali. Są tacy mili i weseli. Wszyscy zawsze mi mówili "uśmiechnij się". Nieraz kiedy płakałam, słyszałam "nie łam się, to nie koniec świata. Będzie dobrze." Zawsze każdy mówił mi to samo. Czemu to ja mam się zawsze dopasowywać? A może ja nie chcę być wesoła? Nie pomyśleli o tym?
Z resztą, co oni tam wiedzą? Wszyscy są pogrążeni w tej całej teraźniejszości. Wszyscy mają te same upodobania. Wszyscy są tacy sami. A ja chcę być inna. Chcę być taka, jaka jestem na prawdę, taka, jaką siebie skrywam gdzieś tam w głębi siebie.
Teraz chowam się za maską. Jestem taka obrzydliwie miła dla innych, taka uprzejma. Mam koleżanki, oceny takie sobie. Mogą być. Po woli przez tą maskę zaczynam tracić swoje prawdziwe "ja". Po woli zaczynam być taka, jak inni. Mam tego dość. Nie chcę żyć tą rzeczywistością tak, jak inni. Przez ten świat wszyscy tracimy to co ważne, co nasze. Stajemy się armią robotów. Armią bezdusznych lalek. Każdy chce być piękny, mądry, utalentowany, bez wad, wręcz idealny. Tylko czy pomyślał o tym, że idealność tak na prawdę jest nieidealna? No właśnie. Idealność nie jest idealna. Gdyby wszyscy ludzie byli idealni, mieli ten sam gust, te same upodobania, te same talenty i to samo do powiedzenia, to co byłoby w tym fajnego? Nic. Zero oryginalności, zero indywidualności, poczucia siebie. Nic. Więc czemu ja mam taka być? Czemu inni chcą mnie programować?
Czy tylko ja dostrzegam tutaj błędy? Czy nikt na pawdę tego nie widzi?
Przez to całe "programowanie" ludzi, nie widać ich problemów. Nie widać ich prawdziwych emocji. Są tylko te fałszywe uśmiechy i ten drażniący śmiech. I nic poza tym. Przez tą rzeczywistość nikt nie dostrzega, że mój świat płonie.
~~~~**~~~~**~~~~**~~~~**~~~~**~~~~**~~~~**~~~
Ten tekst nie jest o mnie, żeby nie było. Nie jestem pogrążona w żadnej depresji. Po prostu lepiej było mi się wczuć w pisanie go, kiedy pisałam w pierwszej osobie. Ale pomimo tego, że go wymyśliłam, opinia na temat tego świata i tej rzeczywistości wypływa prosto z mojego wnętrza. Tak widzę ten świat. Jako ciągle rosnącą armię robotów i lalek.

niedziela, 18 października 2015

Lustro

Dziewczynka biegała po leśnej polanie, a jej buzia promieniała. Miała na sobie białą sukienkę. Jej jasne loki wiatr rozdmuchiwał na wszystkie strony. Uśmiech nie schodził z jej alabastrowej twarzyczki. Na przeciwko niej jej mama kucała i uśmiechając się wyciągała do niej ręce, aby ją przytulić. Roześmiane dziecko zawróciło tuż przed mamą, dając znak, że chce się bawić w berka. Mama wstała i lekko pochylona zaczęła ją gonić z wyciągniętymi rękami. Dziewczynka biegła przed siebie cały czas się śmiejąc. Mając świadomość, że na polanie nic jej nie grozi, przymknęła lekko oczy i biegła dalej. Kiedy je otworzyła, nikogo dookoła nie było. Zewsząd otaczał ją mroczny las.
- Mamo...? - zapytała zaniepokojona zniknięciem mamy i zmianą otoczenia. - Mamusiu? Mamusiu, gdzie jesteś?! - nawoływała.
Po jej policzku spłynęła łza. Szybko otarła ją wierzchem dłoni.
- Mamusiu! - zaczęła krzyczeć czując, jak łzy pieką ją pod powiekami. - Nie... nie... - zaczęła płakać. - zgubiłam się. - jej duże łzy spływały po twarzy i spadały na ściółkę. - Gdzie... gdzie ja jestem? - dławiła się łzami.
Po woli zaczęła się obracać uważnie rozglądając w poszukiwaniu czegoś, co pomoże jej odnaleźć drogę powrotną. Na próżno. Ruszyła przed siebie.
- Halo? Czy ktoś tu jest? - pytała z nikłą nadzieją, że ktoś jej odpowie.
Przyspieszyła kroku. Nie patrząc pod nogi biegła mijając kolejne drzewa, które zdawały się wlepiać w nią swoje przeszywające spojrzenia. 
Nagle zaczęła krzyczeć. Czuła, że spada. Spojrzała do góry i widziała, jak światło po woli staje się coraz mniejszą kropką, aż w końcu znika. Spadała, i spadała w nieskończoność. Zamknęła oczy i zakryła twarz rękami. 
Kiedy oderwała dłonie od twarzy i otworzyła oczy okazało się, że stoi pogrążona w całkowitej ciemności.
- Mamo? Gdzie ja jestem...? - cicho zapytała roztrzęsionym głosem. 
Rozglądała się dookoła, ale nic nie mogła zobaczyć. Wtem w ciemności zaczęły widnieć zarysy mebli. Światło po woli zaczęło wypełniać otaczającą ją pustkę. Naprzeciwko niej stała toaletka wykonana z jasnego drewna. Kiedy obróciła się do tyłu, zobaczyła dużą szafę, również z jasnego drewna. Obok szafy stało niewielkie biurko. Znajdowała się w niezwykle ładnym i zadbanym pokoju. Ściany były pomalowane na śnieżnobiały kolor, a po prawej stronie było duże okno. Podeszła do niego. Jej oczom ukazał się przepiękny widok zielonych gór, wzgórzy i pagórków. Zachwycona otworzyła lekko usta. 
- Łał... - szepnęła do siebie nie mogąc oderwać oczu od wspaniałego pejzażu. 
Promienie letniego słońca delikatnie ogrzewały jej buzię, osuszając łzy. Kiedy odwróciła się z powrotem w stronę toaletki, zobaczyła, że obok pojawiło się duże lustro. na jego mosiężnej ramie były wygrawerowane najrozmaitsze zdobienia. Podeszła do lustra...

Obudziłam się. Szósta rano. Muszę już wstawać, bo spóźnię się do szkoły. Dziś mój pierwszy dzień w liceum. Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Zamiast swojego odbicia ujrzałam małą dziewczynkę. Nie miała więcej, niż siedem lat. Kucnęłam na wprost niej, zajrzałam jej w oczy i wyciągnęłam w jej kierunku rękę. Poczułam, jakby coś odciągnęło mnie gwałtownie do tyłu.

 Dziewczynka biegała po leśnej polanie, a jej buzia promieniała. Miała na sobie białą sukienkę...


~~~~~~***~~~~~~***~~~~~~***~~~~~~***~~~~~~***~~~~

Oto moje pierwsze opowiadanie inspirowane obrazkiem ^^ Wcześniej dodałam ja na moim innym blogu - *inny blog*