Ile osób już tu zajrzało?

Czym jest "Link do mojej głowy"?

Ten blog, to zbiór tego, co siedzi w mojej głowie.
Wszystko, co podpowie mi wena i serce, przekładam na różne teksty - wiersze, opowiadania, itp.
Ten blog to zsyp moich myśli, ubranych w słowa.

wtorek, 29 marca 2016

Death meal



Doris ze zniecierpliwieniem wyczekiwała ostatniego dzwonka w tym roku szkolnym. Kiedy zadzwonił, entuzjastycznie podniosła się ze swojego miejsca, rzuciła krótkie "do widzenia" i wybiegła z sali. Natychmiast znalazła się przy dwójce swoich przyjaciół - Phillipie i Ericu.
- To jak robimy? - zapytał Eric. - Do Maca?
- Pewnie! - Doris momentalnie się zgodziła, a Phillip tylko kiwnął głową na "tak".
Wyszli ze szkoły i ruszyli w stronę ich ulubionego fast fooda. 
Po wejściu do środka, zajęli swój ulubiony stolik. Każdy z nich dla zabawy zamówił po zestawie Happy meal. Towarzyszyła im wesoła atmosfera. Nagle Eric zapytał:
- A co, jak ktoś z nas ma Death meala?
- Co ma? - Doris nie dowierzając, co usłyszała, prychnęła śmiechem.
- Death meal. - powtórzył chłopak.
- Co to jest? - dziewczyna nie kryła rozbawienia.
- Nie słyszeliście tej historii? - zdziwił się.
- Nie. - Doris i Phil odpowiedzieli równocześnie. - To nas oświeć. - dodała Doris.
- Krąży ostatnio pewna plotka, że co milionowy zestaw Happy meal na całym świecie, to Death meal. Każdy, kto go zje, umiera w dziwnych okolicznościach. - wyjaśnił Eric.
- I ty w to wierzysz? - Doris nie dowierzała.
- No a co, jeśli jestem tym, który ma milionowy Happy meal?
- Weź przestań, to niedorzeczne. - Phillip wywrócił oczami.
- A właśnie, że to prawda. Odnotowano nawet kilka przypadków śmierci z powodu Death meala! - Eric zawzięcie bronił swoich racji.
- To może nam opowiesz? - poprosił Phillip.
- Jest jeden i ten sam przypadek śmierci na całym świecie. - zaczął. - Każdy, kto zje Death meala, umiera z odwodnienia, po trzech dniach leżenia w wannie pełnej wody.
- To głupie. - Doris i Phillip zaczęli się śmiać. - Wylizuj, Eric, nic nikomu nie będzie.
Siedzieli w McDonald'sie jeszcze jakiś czas, a potem rozeszli się do swoich domów.

Późnym wieczorem Doris odczuła zmęczenie, więc postanowiła wziąć kąpiel. Nagle przypomniała jej się historyjka o Death mealu. Zatrzymała się wpół kroku przed wejściem do łazienki. A co, jeśli Eric miał rację i ktoś z nich zjadł Death meala? A co, jeśli, to była ona? Jeśli to prawda, to znaczyłoby, że jeśli teraz wejdzie do wanny, to już nigdy z niej nie wyjdzie i... STOP! To absurdalne! Jak można umrzeć z odwodnienia, leżąc w wannie pełnej wody?! Doris dostrzegając komizm całej tej sytuacji, zaśmiała się pod nosem. Przecież Eric zawsze był przesądny, czytał horoskopy, wierzył w łańcuszki, duchy i te różne inne bajeczki. Często o tym opowiadał i zapewniał, że to prawda, ale do tej pory nic złego się nie stało. Jeszcze żadna z jego opowieści się nie sprawdziła. Że też jeszcze z tym nie skończył. A może się zgrywa dla zabawy? Dziewczyna nie wiedziała już, co ma myśleć o naiwności przyjaciela. Jakby powiedzieć mu, że jednorożce istnieją, a z ich rogów robi się magiczny pyłek, dzięki któremu można latać, też by uwierzył - pomyślała i z rozbawienia prychnęła pod nosem. Wywróciła oczami, po czym wszedłszy do łazienki, nalała do wanny wody i weszła do niej, rozkoszując się miłym ciepłem.

                                                                     ***

- Eric, nie wiesz, co się stało z Phillipem? - Doris zapytała przyjaciela, kiedy siedzieli razem na ławce w parku. - Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMSy, a wyjeżdżać miał dopiero pojutrze. - nawijała.
- Nie mam pojęcia. Od tygodnia z nim nie rozmawiałam, bo też nie odbiera. - odparł. - Myślałem, że ty będziesz wiedziała.
- Nie. - pokręciła przecząco głową. - A może się obraził za coś? - kombinowała.
- Ta, ciekawe, za co. - żachnął się Eric.
- Gazety! - krzyknął chłopak z granatową torbą, który właśnie ich mijał.
- Poproszę jedną. - Doris wstała i kupiła od niego gazetę. - To chociaż sobie gazetę poczytamy. - powiedziała siadając na ławce.
Otworzyła losową stronę. Od razu rzucił jej się w oczy nagłówek artykułu:

19-LATEK UMARŁ Z ODWODNIENIA
Dziewiętnastoletni Phillip W. zmarł z odwodnienia. Przez trzy dni leżał w wannie pełnej wody. Nikt nie wie, co doprowadziło go do tego stanu. Jego rodzina jest w szoku (...)

- Eric... - Doris szturchnęła chłopaka w ramię i pokazała mu artykuł.
Eric nie skrywał szoku, w jakim się znajdował. 
- A mówiłem. - powiedział. - Death meal, to prawda.


____________________________________


Hej! 
Tak czytam komentarze pod poprzednimi opowiadaniami i często widzę, jak piszecie, że myśleliście, że ktoś umrze. Z jednej strony, wydaje mi się, że moje opowiadania stały się zbyt schematyczne, ale z drugiej, cieszę się, że mam coś charakterystycznego dla siebie. Nie wiem więc, czy to dobrze, czy źle. Z resztą, dopiero zaczynam swoją "karierę pisarską", bo zajmuję się pisaniem od listopada 2015 roku, więc wszystko może się jeszcze zmienić ;) Postanowiłam w takim razie napisać opowiadanie, w którym kogoś zabiję (skoro tak bardzo to lubicie... ;)). Można je nazwać nawet creepypastą, bo wiem, że na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie się bał jeść Happy meale. Ale nie martwcie się, Death meal, to tylko wynik mojego wybiórczego wzroku. Zobaczyłam napis "death metal", a moja podświadomość wycięła "t" i z "metalu", zrobił się "meal".
Przepraszam, że nie wyjaśnię teraz, o co chodziło w Rzeczce i zgadce, ale nie spodziewałam się, że tak szybko napisze coś nowego. Zaczekam, aż więcej osób napisze tam komentarze, bo obecnie mam tylko jeden. 
W takim razie, kto nie komentował, niech skomentuje Rzeczkę i zgadkę, a nuż uda się komuś coś ciekawego wywnioskować! Nie zapominajcie też o napisaniu, co myślicie o Death mealu. Jestem ciekawa, czy trafiłam w Wasze oczekiwania ;)
To ja już kończę ten dopisek, bo zaraz będzie dłuższy, niż samo opowiadanie.  O.o

Tylko raz



- Ma pan dokumenty? - zapytał mnie umundurowany mężczyzna.
- Tak, proszę. - wyciągnąłem książeczkę z dowodem osobistym, paszportem i innymi dokumentami, po czym podałem mężczyźnie.
- Dobrze. - spojrzawszy na dokumenty, zapisał coś w małym notesiku. - Jest pan wolny. - poinformował mnie, kiedy skończył.
W powrocie do domu rozmyślałem, jak mi jej brakuje. Czułem się, jakbym stracił życie. Niech mi zaszyją usta, skoro już nigdy nie doznam jej pocałunków. Pieprzeni terroryści. Musiała iść akurat wtedy do tej toalety? Wtedy, kiedy licznik czasu pokazał zero, kiedy wybuchła bomba podłożona przez terrorystów? Los jest niesprawiedliwy. Mogłem nie upierać się, aby wyrzuciła po drodze do kosza te śmieci z mojego plecaka. Przez tą głupią butelkę, którą zgniatałem straciła życie. Gdyby nie ta butelka, zyskałaby sześć sekund, przeżyłaby...
Głupi. Obwiniam się za coś, czego nie zrobiłem. Skąd miałem wiedzieć, jak miałem przewidzieć, spodziewać się, co się stanie?
Bomba zawsze wybucha tylko raz, powiedzieć można niektóre rzeczy tylko raz, pomyśleć można nieraz tylko raz, usłyszeć niektóre rzeczy można tylko raz, ale czasu nie da się cofnąć ani razu. A chciałbym, aby też można było cofnąć go tylko raz.

________________________________


Opowiadanie niestety krótkie, ale nie miałam za bardzo innego pomysłu. Napisane na potrzeby Kreatywnego Spojrzenia. Mimo wszystko wierzę, że nie jest tak źle i choć trochę Wam się podoba ;/

sobota, 26 marca 2016

Strzał we mgle



Był czerwiec roku 1941. Alexiej i Wiera ubrani w stroje maskujące przemykali się cicho przez las. Tego ranka było dosyć chłodno, a wszystko dookoła spowijała gęsta mgła. Szli w kierunku miejsca, które niegdyś nazywali domem. Obecnie było tylko stertą gruzów, odkąd kilku żołnierzy się upiło i zrobiło nalot bombowy na niewielką wioskę. Niektórym mieszkańcom udało się uratować. Przeprowadzili się wtedy do Moskwy. Alexiej, Wiera i kilku ich przyjaciół zdecydowali, że zostają i zrobili sobie małą bazę w miejscu, gdzie kiedyś stały zabudowania. 
Kiedy dwójka przyjaciół zobaczyła, że mogą się nieco rozluźnić, bo są już na e miarę bezpiecznym terenie, Alexiej zapytał:
- Masz granaty? 
Od czasu do czasu Niemieccy żołnierze robili naloty na obszary, na których wiadomo było, że są ludzie, szczególnie, jeśli były to okolice Moskwy.
- Mam. - uspokoiła go dziewczyna. - A co, wystraszyłeś się, że zapomniałam?
- To byłby trzeci raz. 
- Moja wina, że tamten żołnierz jeszcze żył i musiałam zepchnąć go do tamtego dołu? - poirytowała się. - Mógł nas zaatakować.
- Mogłaś mu zabrać tą broń. Prosiłem cię przecież.
- Zawsze ci coś przeszkadza. - westchnęła Wiera. - Następnym razem idę z Sergiuszem.
- Ciii... - nagle uspokoił ją Alexiej. - Słyszysz to?
Dziewczyna nastawiła uszu. Zza krzaków niedaleko nich dało się słyszeć szeleszczenie. Alexiej ręką dał Wierze znak, aby została w miejscu i ubezpieczała go od tyłu. Odbezpieczył karabin i ostrożnie podszedł bliżej. Wycelował lufę w stronę krzaków. 
- Kimkolwiek jesteś, pokaż się natychmiast. - polecił.
- Cholera. - odezwał się męski głos z niemieckim akcentem. Z krzaków podniósł się wysoki mężczyzna z rękoma uniesionymi do góry. - Martin, wstawaj. - z krzaków wynurzył się drugi, trochę niższy.
- Znacie ruski? - zdziwił się Alexiej.
Mężczyźni w odpowiedzi pokiwali tylko głowami.
- Kto wy? Sami jesteście? - drążył chłopak.
- My Niemcy. - odpowiedział wysoki.
- Tylko dwóch.
Chłopak uważnie zmierzył ich wzrokiem, starając się określić, czy nie kłamią. W końcu uznał, że jednak mówią prawdę.
- Wiera, chodź tu. - nakazał dziewczynie.
Wiera posłusznie podeszła i wycelowała w nich swój karabin, aby ubezpieczać tył i uniemożliwić im ucieczkę.
Weszli do budynku, w którym niegdyś mieściła się siedziba zarządu wsi. Jako jeden z nielicznych był w miarę zdatny do użytku. Usadzili ich na podłodze, w rogu byłej recepcji. 
- Chętni do współpracy? - zapytał Alexiej.
Martin pytająco uniósł brew. Najwyraźniej nie rozumiał do końca, co chłopak chciał przez to przekazać.
- Współpraca, albo życie. - sprostował.
- Mamy z wami walczyć?
- Tak.
- Przeciwko naszym? - Niemiec nie dowierzał. 
- To nie oczywiste? Oddajcie broń. - nakazał.
Obaj Niemcy popatrzyli po sobie.
- Nie mamy. - w końcu powiedział wysoki.
- Jak to "nie macie"? - Alexiej się zdziwił.
- Naboje nam się rozsypały. Broń została w krzakach.
- Żarty sobie stroisz? - poirytowała się Wiera. - Potrzebujemy broni! Jak wam na imię? - zapytała.
- Ja jestem Robert, a to jest Martin. - odpowiedział wysoki.
- Dobra, współpracujecie, czy mamy was zabić? - Alexiej chciał jak najszybciej przejść do sedna.
Niemcy znowu po sobie spojrzeli.
- Współpraca. - powiedział w końcu Martin.
Wtem usłyszeli głos strzału. Alexiej upadł na ziemię, a spod jego głowy zaczęła rozpływać się plama krwi.
- Alexiej! - Wiera natychmiast przy nim uklęknęła. Chłopak już nie żył. - Kłamcy! Mówiliście, że jesteście sami! - oskarżyła Niemców.
- To prawda! Nikogo z nami nie było! - Robert uniósł ręce w górę.
- Chodź z nami. - polecił Markus, po czym chwycił dziewczynę za nadgarstek i odciągnął od zwłok Alexieja.
- Co ty robisz?! - podenerwowała się.
- Chowamy się. W przeciwieństwie do ciebie byłem szkolony. - pokazał gestem dłoni, gdzie ma się oprzeć o ścianę. - Współpraca, to współpraca. Ten tam darował nam życie.
- Mgła jest za gęsta. - stwierdziła dziewczyna. - Nie zobaczymy nikogo.
- Ja mam ucho do tego. - Odparł Robert. 
- Wiesz, kochana, czemu ze sobą walczymy? - zapytał nagle Martin, a Wiera pokręciła przecząco głową. - Bo tak chcą ci u góry.
- A to nie przez ideologię?
- Tylko po części.
Przestrzeń dookoła wypełnił kolejny strzał, a potem kolejny i jeszcze następne dwa. 
- Tam są. - Martin wskazał wzrokiem gęste krzaki oddalone o niecałe sto metrów, po skosie od nich.
Chwilę później słychać było następne strzały. Wiera wytężyła słuch. Mężczyzna miał rację. Postanowiła im zaufać. Nagle usłyszeli odgłos nadlatujących samolotów.
Robert zaklął pod nosem.
- Mamy problem.



_______________________________



Hej!
Jak Wam się podoba bezzakończeniowa historyjka o wojnie? Dotyczy ataku Niemców na ZSRR 22 czerwca 1941. 
Pytacie, czemu akcja tak nagle się urywa? Otóż umówiłyśmy się z Madame Livre, że ja zacznę, a ona dokończy. Polecam także jej bloga - Light In The Dark. Bo skoro przy blogach jesteśmy, to czemu by nie? A jest, co poczytać ^^
W takim razie, Madame Livre, pozostawiam je Tobie do dokończenia. Masz wolną rękę. Wierzę, że uda się tak samo, jak Tam, gdzie nie dosięga fala uderzeniowa ;)
I wybacz, ale musiałam zrobić o wojnie. Wojna to temat bez końca, a ja go lubię. Mam tylko problem, że ciężko zrobić z tego opowiadanie w jednym poście, a skoro natrafia mi się taka okazja, to czemu temat miałby być inny? Mam nadzieję, że to nie stanowi zbytniej przeszkody ^^
A Wy, moi czytelnicy, napiszcie koniecznie w komentarzach, jakie zakończenie przewidujecie i co myślicie o tym opowiadaniu! 

czwartek, 24 marca 2016

Ach, ci ludzie




- Gdzie ja jestem?
- Nie ma cię.
- Jak to?
- Umarłaś.
- Ale przecież mam ciało.
- I co z tego? Ale czy zostało coś jeszcze z twojego wnętrza?

Obudziłam się. Środa rano. Pora do szkoły. Nie mam najmniejszej ochoty tam iść. Na samo wspomnienie, że pierwsza jest matematyka, robi mi się słabo. Jakby było tego mało, mamy sprawdzian z pierwiastków. Gorzej być nie może!
Zwlekłam się z łóżka i powłóczyłam nogami do kuchni. Zrobiłam sobie poranną herbatę i kanapkę z pomidorem - rutynowe śniadanko. Najedzona poszłam się przebrać. Ubrałam na siebie moją ulubioną koszulkę z napisem "Smile makes everything better" i dżinsy. Uczesałam szybko włosy, ubrałam kurtkę, wzięłam plecak i wyszłam z domu, po czym zamknęłam drzwi na klucz.
Dzień, jak co dzień, prawda? Zaczyna się zwyczajnie - rutynowe śniadanie, rutynowa toaleta, rutynowe wywracanie oczami na widok ciężkiego plecaka szkolnego, jeden wielki rutynowy rytuał. Ale własnie te "dni, jak wszystkie inne" często okazują się tymi najgorszymi.
Po dojechaniu autobusem do szkoły, poszłam do szatni. Zostawiłam kurtkę, przebrałam buty... Wykonałam kolejną serię rutynowych czynności.
Pod salą, w której za dziesięć minut miała zacząć się lekcja matematyki, czekała na mnie moja przyjaciółka, Cassie.
- Cześć. - przywitałam się.
- Hej. - mruknęła pod nosem.
Już otworzyłam usta, aby zacząć z nią nasza rutynową poranną rozmowę o tym, co nam się śniło, kiedy Cassie odwróciła się do mnie tyłem i poszła do Mandy.
- Cassie... - próbowałam ją zatrzymać, a ona w odpowiedzi rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie przez ramię, mówiące "o co ci chodzi?".
Co się stało? Zrobiłam coś nie tak?
- Ca... - podjęłam kolejną próbę zatrzymania jej, ale śmiała się już do Mandy.
Spuściłam wzrok i usiadłszy na podłodze, oparłam się o ścianę i podkurczyłam nogi.
Parę minut później zadzwonił dzwonek na lekcję. Na sprawdzianie za nic nie mogłam się skupić. Ciągle myślałam o Cassie. Po matematyce była biologia, Angielski, a po Angielskim chemia. Przed chemią podeszła do mnie Cassie i zaczęła rozmawiać, jak gdyby nigdy nic.
- Coś się stało? - zapytałam nagle.
- Nie, tylko ostatnio kłóciłam się trochę w Markiem, wiesz, jaki on jest. - zaśmiała się. - W ogóle znalazłam ostatnio fajny film w kinie. Przejdziemy się razem? - nawijała. - A co w ogóle u ciebie? Tak do nikogo się nie odzywasz... Wszystko w porządku?
A do kogo mam się odzywać? Głupia. Oczywiście, że nie jest w porządku!
- Tak, tak. - wymusiłam uśmiech. - Wszystko dobrze. Nic się nie stało. Tak jakoś nie chce mi się mówić. - zaśmiałam się nieco sztucznie, ale chyba tego nie zauważyła.
Nagle pojawiła się Mandy.
- O, Mandy! - Cassie od razu do niej pobiegła.
Wywróciłam oczami i usiadłam, na ławeczce pod salą. W końcu zadzwonił dzwonek. Po chemii były jeszcze trzy inne lekcje. Minęły w miarę szybko.
Wracałam do domu pogrążona w rozmyślaniach. Nagle dostałam SMSa od Cassie. Pisała o... właściwie, to nie wiem, o czym pisała. Wiadomość była chaotyczna. Zadzwoniłam do niej. Mówiła, że to stary SMS przez przypadek się wysłał. Kłamała. Znowu. Pewnie znowu mnie do kogoś obgadała. Już czwarty raz dałyśmy szansę naszej przyjaźni. To miał być ostatni raz. Obiecała, że więcej nie będzie opowiadać innym o moim prywatnym życiu.

-Tyle razy cię zawiodła...
- I?
- Czemu to ciągniesz?
- To moja przyjaciółka. Zależy mi na niej.
- Głupia. Tobie zależy.
- No własnie. Zależy mi.
- Ale czy jej zależy?
- Nie wiem.
- Mówiłem, że umarłaś.
- Nie.
- Jak nie? Przecież widzę, jak to na ciebie działa.

Kilka dni później Cassie odcięła się ode mnie niemal całkowicie.
Czemu? Co się stało?
Nagle Mandy do mnie podeszła i z pretensją w głosie zapytała:
- Czemu opowiadasz innym, że ci dokuczam?
- Nie mówiłam nic takiego... - zaprotestowałam. - Kto ci tak powiedział?
- Cassie.
Zacisnęłam ręce w pięści.
Uspokój się, uspokój...
Przemaszerowałam przez korytarz i zatrzymałam się przed Cassie.
- Posłuchaj, Cassie. Muszę ci coś powiedzieć. - zaczęłam. - Nie przyjaźnimy się już. - patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem. - Dopiero się pogodziłyśmy, była mowa o ostatniej szansie, ale tobie chyba nie zależy. - starałam się opanować gniew, nie wiedząc,czy kiwa głową na "tak", "nie", czy na "obojętne mi to". - Przepraszam, ale nie umiem tak dalej tego ciągnąc. - zakończyłam.
Cassie wzruszyła ramionami i nic nie mówiąc odeszła do Mandy.

- Ludzie, to świnie.
- Co ty tam wiesz?
- Spójrz na Cassie.
- Patrzę. I co?
- To nie świnia?
- Chyba jednak coś tam wiesz...

Jakiś czas później, Cassie podeszła do mnie znowu. Śmiała się. Cieszyła. Tylko z czego? Wysłuchałam jej słowotoku o Marku, Mandy, rodzicach, głupim filmiku w internecie, że ludzie to idioci.
Ludzie, to idioci. Głupia, ale ma rację. 
Dotarło do mnie, jak idiotyczna jest ta sytuacja. Zaraz zadzwonił dzwonek na lekcję i przerwał wywody Cassie. Na całe szczęście.
To była ostatnia lekcja. Po powrocie do domu skuliłam się na łóżku. Sama, ze swoimi myślami.
Rzeczywistość się babra,
Ci ludzie dookoła tylko bla, bla, bla, bla,
Nic się nie zmienia, odkąd Kain zabił Abla.
Bolało mnie to. Cassie mówiła, że się przyjaźnimy, tyle spędziłyśmy razem czasu, tyle obietnic... Pod powiekami poczułam pieczenie łez. Zwinęłam się pod kołdrą i zasnęłam, marząc, aby się tutaj już nie obudzić.

- I co teraz?
- Miałeś rację.
- Gdybym tylko zauważyła to wcześniej...
- Ucz się na błędach. Ludzie, to świnie.
- Może nie koniecznie od razu świnie.
- Bronisz jej?
- Nie. To nie jest świnia. 
- Jak nie, jak tak?
- Nie jest świnią. Po prostu nie jest godna przyjaźni.
- Płaczesz?
- Nie.
- Przecież widzę.
- A nawet, jeśli, to co?
- To jej wina. Wiedziała, że masz problemy.
- Mam problemy, bo tobą rozmawiam.
- Możliwe.
- Więc odejdź.
- Nie.
- Czemu.
- Bo kto inny uświadomiłby ci, że umarłaś?
- Nie wiem.
- A kto inny uświadomi ci, kiedy ożyjesz?





_________________________________


Opowiadanie napisane pod wpływem późnonocnego impulsu (jest godzina 00:37). Mimo wszystko, jest chyba bardziej zrozumiałe, niż Antygona ma wzór wam dać...
Tekst o Kainie i Ablu zaczerpnęłam z Tumblr'a. Znalazłam tam fajnego bloga z cytatami, jeśli właściciel się zgodzi, to może kiedyś podam linka.
Czekam na komentarze! ^^