Ile osób już tu zajrzało?

Czym jest "Link do mojej głowy"?

Ten blog, to zbiór tego, co siedzi w mojej głowie.
Wszystko, co podpowie mi wena i serce, przekładam na różne teksty - wiersze, opowiadania, itp.
Ten blog to zsyp moich myśli, ubranych w słowa.

niedziela, 10 lipca 2016

Informacja o zawieszeniu

Uwaga!
Informuję, że zawieszam bloga na pewien czas, nie pytajcie, jaki dokładnie, bo ja też nie wiem. Nie pytajcie również o opwód, choć wiem, że bardzo chcielibyście go poznać, ale jest mi ciężko go wytłumaczyć. Mogę Was za to uspokoić - nie usunę bloga.

                                See you later,
                                            Lisette  

wtorek, 19 kwietnia 2016

No to bomba




Jest pewna historia, która lubi się powtarzać. Każdy, kto stłucze lustro, a potem zacznie kosić trawę, zginie w wybuchu. Kosiarka wybuchnie, a dookoła rozniesie się okrzyk "No to bomba!". Odnotowano już wiele takich przypadków. Nikt jeszcze nie odgadł, kto powoduje te wszystkie wypadki i kto krzyczy.
Opowiem ci teraz pewną historię...

- Karen, uważaj! - krzyknęła Moni.
- Nie moja wina. - dziewczyna zaczęła się bronić. - W tym garażu jest ciasno.
Dziewczyny wzięły pudła pełne rupieci i ostrożnie wyszły. Nagle Karen się potknęła. Usłyszła trzask pękającego szkła.
- Lusterko! - zawołała. - Mam nadzieję, że nie było drogie... - kucnąwszy postawiła pudło obok i kucnęła nad odłamkami lusterka.
- No to ładnie... - skomentowała Moni. - Może mama nie będzie zła...
- Posprzątajmy szybko, zanim tata przyjdzie z kosiarką. - powiedziała Karen.
- Mam pomysł. - nagle powiedziała Moni. - Ty skosisz, a ja posprzątam.
- Dobra, tylko powiem tacie. - pobiegła do domu.
Chwilę później przyszła z powrotem. Moni już kończyła zbierać kawałki lusterka z ziemi. Karen uśmiechnęła się z dumą.
- Załatwione. Dobry pomysł miałaś. - pochwaliła.
- A-ha. - Moni zebrała ostatni kawałek i podniosła się. - To teraz po kosiarkę.
Odstawiły pudła do domu i zgranym krokiem ruszyły do garażu po sprzęt do koszenia trawy. Karen chwyciła kosiarkę i pociągnęła z całej siły. Ani drgnęła. Spróbowała mocniej, pod kątem, w górę, pod drugim kątem... I nic. Zaklinowała się. W duchu narzekała na ten bałagan i żałowała, że nie posprzątały z Moni tego wcześniej. Jednak z pomocą siostry udało jej się wydostać sprzęt.
Ich kosiarka była strasznie zakurzona, więc najpierw musiały ją nieco przeczyścić. Na szczęście Moni wzięła płyn i ściereczki, kiedy była w toalecie, więc nie musiały wracać się do domu.
- Ale zarośnięty mamy ten ogródek. - skomentowała Karen.
- No to skoś tą trawę. Tylko nie zabij kolejnego kreta. - rzuciła Moni.
- Akurat. - prychnęła jej siostra. - Myślisz, że kolejnemu podaruję życie?
Moni wywróciła oczami. Mimo wszystko akceptowała dziwne zapędy Karen, która uwielbiała podpalać różne rzeczy i przez "przypadek" zabijać małe zwierzątka i owady, których nie lubiła. A szczególnie krety, które niszczyły jej kwiatki.
Karen podłączywszy kosiarkę do prądu, włączyła ją. Słychać było głośny warkot sprzętu, który zawsze drażnił Moni. Dziewczyna usiadła w takim razie na wygodnym krześle z oparciem pod dachem i przyglądała się, jak jej siostra pcha kosiarkę tam i z powrotem. Karen kosiła równo rządkami: przód - zawrót - tył - zawrót - przód - zawrót...
Nagle kosiarka zaczęła dziwnie trzeszczeć, aż zgasła. Karen szarpnęła uchwyt i potrząsnęła kosiarką.
- Co jest? - szarpała nadal.
Kucnęła przy urządzeniu i zaczęła je ostukiwać, ale kosiarka dalej stała, jak stała. Dziewczyna podniosła się. Już przymierzała się, aby ją kopnąć, kiedy kosiarka eksplodowała.
NO TO BOMBA! - dało się usłyszeć czyiś rozdzierający krzyk.
Trawa dookoła płonęła. Tego dnia było ciepło, więc ogień rozprzestrzeniał się dosyć szybko. Kawałki ciała Karen były porozrzucane po ogródku. Z domu wybiegli z szokowani Robert i Matylda - rodzice dziewczyn. Spojrzeli na oszołomioną Moni, która stała pod ścianą i zasłaniała ręką usta.Popatrzyli po sobie. Zrozumieli się bez słów. Szybko pobiegli po wodę. Robert chwycił węża ogrodowego, a Moni wraz z matką pobiegły po naczynia, do których nalały wodę z kranu. Zgraną drużyną zaczęli ugaszać pożar. Moni nagle zaczęła się krztusić. Dotarło do niej, że zapomniała, że ma astmę. Ale było za późno. Upadła na ziemię nieprzytomna. Rodzice nie mogli jej pomóc, bo byli zajęci powstrzymywaniem ognia przed doszczętnym strawieniem ich ogrodu. Dziewczyna zmarła.

Nadal nikt nie wyjaśnił przyczyny wypadku. Nadal tym sposobem giną ludzie. To żałosne. A najlepsze, że to wszystko powoduję ja, babka Karen. Przeklęta jako dziecko. Na imię mi Camilla. Pewnego dnia zagoszczę także u ciebie...



__________________________________


Opowiadanie napisane na potrzeby Kreatywnego Spojrzenia ^^ Mam nadzieję, że Wam się podobało. Bo jak nie, to postraszę Was babcią Karen ;) Żartuję. Pewnie i tak nikt się nie nabrał ;)
Kilka osób napisało, że chciałoby przeczytać jakiś romans w moim wydaniu. Rozpatrzyłam tą opcję i stwierdziłam, że napiszę romans. Tylko nie wiem za bardzo, jaki. Spróbuję taki, żeby kit nie umarł, ale nie gwarantuję, że mi się uda.

WYNIKI ANKIETY:
Czytam regularnie i komentuję - 55%
Czytam nieregularnie i komentuję - 11%
Komentuję, ale nie czytam - 0%
Czytam regularnie, ale nie komentuję - 22%
Czytam nieregularnie i nie komentuję - 11%

Cieszę się, że większość jest ze mną na bieżąco. Dziękuję wszystkim, którzy głosowali ^^

wtorek, 29 marca 2016

Death meal



Doris ze zniecierpliwieniem wyczekiwała ostatniego dzwonka w tym roku szkolnym. Kiedy zadzwonił, entuzjastycznie podniosła się ze swojego miejsca, rzuciła krótkie "do widzenia" i wybiegła z sali. Natychmiast znalazła się przy dwójce swoich przyjaciół - Phillipie i Ericu.
- To jak robimy? - zapytał Eric. - Do Maca?
- Pewnie! - Doris momentalnie się zgodziła, a Phillip tylko kiwnął głową na "tak".
Wyszli ze szkoły i ruszyli w stronę ich ulubionego fast fooda. 
Po wejściu do środka, zajęli swój ulubiony stolik. Każdy z nich dla zabawy zamówił po zestawie Happy meal. Towarzyszyła im wesoła atmosfera. Nagle Eric zapytał:
- A co, jak ktoś z nas ma Death meala?
- Co ma? - Doris nie dowierzając, co usłyszała, prychnęła śmiechem.
- Death meal. - powtórzył chłopak.
- Co to jest? - dziewczyna nie kryła rozbawienia.
- Nie słyszeliście tej historii? - zdziwił się.
- Nie. - Doris i Phil odpowiedzieli równocześnie. - To nas oświeć. - dodała Doris.
- Krąży ostatnio pewna plotka, że co milionowy zestaw Happy meal na całym świecie, to Death meal. Każdy, kto go zje, umiera w dziwnych okolicznościach. - wyjaśnił Eric.
- I ty w to wierzysz? - Doris nie dowierzała.
- No a co, jeśli jestem tym, który ma milionowy Happy meal?
- Weź przestań, to niedorzeczne. - Phillip wywrócił oczami.
- A właśnie, że to prawda. Odnotowano nawet kilka przypadków śmierci z powodu Death meala! - Eric zawzięcie bronił swoich racji.
- To może nam opowiesz? - poprosił Phillip.
- Jest jeden i ten sam przypadek śmierci na całym świecie. - zaczął. - Każdy, kto zje Death meala, umiera z odwodnienia, po trzech dniach leżenia w wannie pełnej wody.
- To głupie. - Doris i Phillip zaczęli się śmiać. - Wylizuj, Eric, nic nikomu nie będzie.
Siedzieli w McDonald'sie jeszcze jakiś czas, a potem rozeszli się do swoich domów.

Późnym wieczorem Doris odczuła zmęczenie, więc postanowiła wziąć kąpiel. Nagle przypomniała jej się historyjka o Death mealu. Zatrzymała się wpół kroku przed wejściem do łazienki. A co, jeśli Eric miał rację i ktoś z nich zjadł Death meala? A co, jeśli, to była ona? Jeśli to prawda, to znaczyłoby, że jeśli teraz wejdzie do wanny, to już nigdy z niej nie wyjdzie i... STOP! To absurdalne! Jak można umrzeć z odwodnienia, leżąc w wannie pełnej wody?! Doris dostrzegając komizm całej tej sytuacji, zaśmiała się pod nosem. Przecież Eric zawsze był przesądny, czytał horoskopy, wierzył w łańcuszki, duchy i te różne inne bajeczki. Często o tym opowiadał i zapewniał, że to prawda, ale do tej pory nic złego się nie stało. Jeszcze żadna z jego opowieści się nie sprawdziła. Że też jeszcze z tym nie skończył. A może się zgrywa dla zabawy? Dziewczyna nie wiedziała już, co ma myśleć o naiwności przyjaciela. Jakby powiedzieć mu, że jednorożce istnieją, a z ich rogów robi się magiczny pyłek, dzięki któremu można latać, też by uwierzył - pomyślała i z rozbawienia prychnęła pod nosem. Wywróciła oczami, po czym wszedłszy do łazienki, nalała do wanny wody i weszła do niej, rozkoszując się miłym ciepłem.

                                                                     ***

- Eric, nie wiesz, co się stało z Phillipem? - Doris zapytała przyjaciela, kiedy siedzieli razem na ławce w parku. - Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMSy, a wyjeżdżać miał dopiero pojutrze. - nawijała.
- Nie mam pojęcia. Od tygodnia z nim nie rozmawiałam, bo też nie odbiera. - odparł. - Myślałem, że ty będziesz wiedziała.
- Nie. - pokręciła przecząco głową. - A może się obraził za coś? - kombinowała.
- Ta, ciekawe, za co. - żachnął się Eric.
- Gazety! - krzyknął chłopak z granatową torbą, który właśnie ich mijał.
- Poproszę jedną. - Doris wstała i kupiła od niego gazetę. - To chociaż sobie gazetę poczytamy. - powiedziała siadając na ławce.
Otworzyła losową stronę. Od razu rzucił jej się w oczy nagłówek artykułu:

19-LATEK UMARŁ Z ODWODNIENIA
Dziewiętnastoletni Phillip W. zmarł z odwodnienia. Przez trzy dni leżał w wannie pełnej wody. Nikt nie wie, co doprowadziło go do tego stanu. Jego rodzina jest w szoku (...)

- Eric... - Doris szturchnęła chłopaka w ramię i pokazała mu artykuł.
Eric nie skrywał szoku, w jakim się znajdował. 
- A mówiłem. - powiedział. - Death meal, to prawda.


____________________________________


Hej! 
Tak czytam komentarze pod poprzednimi opowiadaniami i często widzę, jak piszecie, że myśleliście, że ktoś umrze. Z jednej strony, wydaje mi się, że moje opowiadania stały się zbyt schematyczne, ale z drugiej, cieszę się, że mam coś charakterystycznego dla siebie. Nie wiem więc, czy to dobrze, czy źle. Z resztą, dopiero zaczynam swoją "karierę pisarską", bo zajmuję się pisaniem od listopada 2015 roku, więc wszystko może się jeszcze zmienić ;) Postanowiłam w takim razie napisać opowiadanie, w którym kogoś zabiję (skoro tak bardzo to lubicie... ;)). Można je nazwać nawet creepypastą, bo wiem, że na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie się bał jeść Happy meale. Ale nie martwcie się, Death meal, to tylko wynik mojego wybiórczego wzroku. Zobaczyłam napis "death metal", a moja podświadomość wycięła "t" i z "metalu", zrobił się "meal".
Przepraszam, że nie wyjaśnię teraz, o co chodziło w Rzeczce i zgadce, ale nie spodziewałam się, że tak szybko napisze coś nowego. Zaczekam, aż więcej osób napisze tam komentarze, bo obecnie mam tylko jeden. 
W takim razie, kto nie komentował, niech skomentuje Rzeczkę i zgadkę, a nuż uda się komuś coś ciekawego wywnioskować! Nie zapominajcie też o napisaniu, co myślicie o Death mealu. Jestem ciekawa, czy trafiłam w Wasze oczekiwania ;)
To ja już kończę ten dopisek, bo zaraz będzie dłuższy, niż samo opowiadanie.  O.o

Tylko raz



- Ma pan dokumenty? - zapytał mnie umundurowany mężczyzna.
- Tak, proszę. - wyciągnąłem książeczkę z dowodem osobistym, paszportem i innymi dokumentami, po czym podałem mężczyźnie.
- Dobrze. - spojrzawszy na dokumenty, zapisał coś w małym notesiku. - Jest pan wolny. - poinformował mnie, kiedy skończył.
W powrocie do domu rozmyślałem, jak mi jej brakuje. Czułem się, jakbym stracił życie. Niech mi zaszyją usta, skoro już nigdy nie doznam jej pocałunków. Pieprzeni terroryści. Musiała iść akurat wtedy do tej toalety? Wtedy, kiedy licznik czasu pokazał zero, kiedy wybuchła bomba podłożona przez terrorystów? Los jest niesprawiedliwy. Mogłem nie upierać się, aby wyrzuciła po drodze do kosza te śmieci z mojego plecaka. Przez tą głupią butelkę, którą zgniatałem straciła życie. Gdyby nie ta butelka, zyskałaby sześć sekund, przeżyłaby...
Głupi. Obwiniam się za coś, czego nie zrobiłem. Skąd miałem wiedzieć, jak miałem przewidzieć, spodziewać się, co się stanie?
Bomba zawsze wybucha tylko raz, powiedzieć można niektóre rzeczy tylko raz, pomyśleć można nieraz tylko raz, usłyszeć niektóre rzeczy można tylko raz, ale czasu nie da się cofnąć ani razu. A chciałbym, aby też można było cofnąć go tylko raz.

________________________________


Opowiadanie niestety krótkie, ale nie miałam za bardzo innego pomysłu. Napisane na potrzeby Kreatywnego Spojrzenia. Mimo wszystko wierzę, że nie jest tak źle i choć trochę Wam się podoba ;/

sobota, 26 marca 2016

Strzał we mgle



Był czerwiec roku 1941. Alexiej i Wiera ubrani w stroje maskujące przemykali się cicho przez las. Tego ranka było dosyć chłodno, a wszystko dookoła spowijała gęsta mgła. Szli w kierunku miejsca, które niegdyś nazywali domem. Obecnie było tylko stertą gruzów, odkąd kilku żołnierzy się upiło i zrobiło nalot bombowy na niewielką wioskę. Niektórym mieszkańcom udało się uratować. Przeprowadzili się wtedy do Moskwy. Alexiej, Wiera i kilku ich przyjaciół zdecydowali, że zostają i zrobili sobie małą bazę w miejscu, gdzie kiedyś stały zabudowania. 
Kiedy dwójka przyjaciół zobaczyła, że mogą się nieco rozluźnić, bo są już na e miarę bezpiecznym terenie, Alexiej zapytał:
- Masz granaty? 
Od czasu do czasu Niemieccy żołnierze robili naloty na obszary, na których wiadomo było, że są ludzie, szczególnie, jeśli były to okolice Moskwy.
- Mam. - uspokoiła go dziewczyna. - A co, wystraszyłeś się, że zapomniałam?
- To byłby trzeci raz. 
- Moja wina, że tamten żołnierz jeszcze żył i musiałam zepchnąć go do tamtego dołu? - poirytowała się. - Mógł nas zaatakować.
- Mogłaś mu zabrać tą broń. Prosiłem cię przecież.
- Zawsze ci coś przeszkadza. - westchnęła Wiera. - Następnym razem idę z Sergiuszem.
- Ciii... - nagle uspokoił ją Alexiej. - Słyszysz to?
Dziewczyna nastawiła uszu. Zza krzaków niedaleko nich dało się słyszeć szeleszczenie. Alexiej ręką dał Wierze znak, aby została w miejscu i ubezpieczała go od tyłu. Odbezpieczył karabin i ostrożnie podszedł bliżej. Wycelował lufę w stronę krzaków. 
- Kimkolwiek jesteś, pokaż się natychmiast. - polecił.
- Cholera. - odezwał się męski głos z niemieckim akcentem. Z krzaków podniósł się wysoki mężczyzna z rękoma uniesionymi do góry. - Martin, wstawaj. - z krzaków wynurzył się drugi, trochę niższy.
- Znacie ruski? - zdziwił się Alexiej.
Mężczyźni w odpowiedzi pokiwali tylko głowami.
- Kto wy? Sami jesteście? - drążył chłopak.
- My Niemcy. - odpowiedział wysoki.
- Tylko dwóch.
Chłopak uważnie zmierzył ich wzrokiem, starając się określić, czy nie kłamią. W końcu uznał, że jednak mówią prawdę.
- Wiera, chodź tu. - nakazał dziewczynie.
Wiera posłusznie podeszła i wycelowała w nich swój karabin, aby ubezpieczać tył i uniemożliwić im ucieczkę.
Weszli do budynku, w którym niegdyś mieściła się siedziba zarządu wsi. Jako jeden z nielicznych był w miarę zdatny do użytku. Usadzili ich na podłodze, w rogu byłej recepcji. 
- Chętni do współpracy? - zapytał Alexiej.
Martin pytająco uniósł brew. Najwyraźniej nie rozumiał do końca, co chłopak chciał przez to przekazać.
- Współpraca, albo życie. - sprostował.
- Mamy z wami walczyć?
- Tak.
- Przeciwko naszym? - Niemiec nie dowierzał. 
- To nie oczywiste? Oddajcie broń. - nakazał.
Obaj Niemcy popatrzyli po sobie.
- Nie mamy. - w końcu powiedział wysoki.
- Jak to "nie macie"? - Alexiej się zdziwił.
- Naboje nam się rozsypały. Broń została w krzakach.
- Żarty sobie stroisz? - poirytowała się Wiera. - Potrzebujemy broni! Jak wam na imię? - zapytała.
- Ja jestem Robert, a to jest Martin. - odpowiedział wysoki.
- Dobra, współpracujecie, czy mamy was zabić? - Alexiej chciał jak najszybciej przejść do sedna.
Niemcy znowu po sobie spojrzeli.
- Współpraca. - powiedział w końcu Martin.
Wtem usłyszeli głos strzału. Alexiej upadł na ziemię, a spod jego głowy zaczęła rozpływać się plama krwi.
- Alexiej! - Wiera natychmiast przy nim uklęknęła. Chłopak już nie żył. - Kłamcy! Mówiliście, że jesteście sami! - oskarżyła Niemców.
- To prawda! Nikogo z nami nie było! - Robert uniósł ręce w górę.
- Chodź z nami. - polecił Markus, po czym chwycił dziewczynę za nadgarstek i odciągnął od zwłok Alexieja.
- Co ty robisz?! - podenerwowała się.
- Chowamy się. W przeciwieństwie do ciebie byłem szkolony. - pokazał gestem dłoni, gdzie ma się oprzeć o ścianę. - Współpraca, to współpraca. Ten tam darował nam życie.
- Mgła jest za gęsta. - stwierdziła dziewczyna. - Nie zobaczymy nikogo.
- Ja mam ucho do tego. - Odparł Robert. 
- Wiesz, kochana, czemu ze sobą walczymy? - zapytał nagle Martin, a Wiera pokręciła przecząco głową. - Bo tak chcą ci u góry.
- A to nie przez ideologię?
- Tylko po części.
Przestrzeń dookoła wypełnił kolejny strzał, a potem kolejny i jeszcze następne dwa. 
- Tam są. - Martin wskazał wzrokiem gęste krzaki oddalone o niecałe sto metrów, po skosie od nich.
Chwilę później słychać było następne strzały. Wiera wytężyła słuch. Mężczyzna miał rację. Postanowiła im zaufać. Nagle usłyszeli odgłos nadlatujących samolotów.
Robert zaklął pod nosem.
- Mamy problem.



_______________________________



Hej!
Jak Wam się podoba bezzakończeniowa historyjka o wojnie? Dotyczy ataku Niemców na ZSRR 22 czerwca 1941. 
Pytacie, czemu akcja tak nagle się urywa? Otóż umówiłyśmy się z Madame Livre, że ja zacznę, a ona dokończy. Polecam także jej bloga - Light In The Dark. Bo skoro przy blogach jesteśmy, to czemu by nie? A jest, co poczytać ^^
W takim razie, Madame Livre, pozostawiam je Tobie do dokończenia. Masz wolną rękę. Wierzę, że uda się tak samo, jak Tam, gdzie nie dosięga fala uderzeniowa ;)
I wybacz, ale musiałam zrobić o wojnie. Wojna to temat bez końca, a ja go lubię. Mam tylko problem, że ciężko zrobić z tego opowiadanie w jednym poście, a skoro natrafia mi się taka okazja, to czemu temat miałby być inny? Mam nadzieję, że to nie stanowi zbytniej przeszkody ^^
A Wy, moi czytelnicy, napiszcie koniecznie w komentarzach, jakie zakończenie przewidujecie i co myślicie o tym opowiadaniu! 

czwartek, 24 marca 2016

Ach, ci ludzie




- Gdzie ja jestem?
- Nie ma cię.
- Jak to?
- Umarłaś.
- Ale przecież mam ciało.
- I co z tego? Ale czy zostało coś jeszcze z twojego wnętrza?

Obudziłam się. Środa rano. Pora do szkoły. Nie mam najmniejszej ochoty tam iść. Na samo wspomnienie, że pierwsza jest matematyka, robi mi się słabo. Jakby było tego mało, mamy sprawdzian z pierwiastków. Gorzej być nie może!
Zwlekłam się z łóżka i powłóczyłam nogami do kuchni. Zrobiłam sobie poranną herbatę i kanapkę z pomidorem - rutynowe śniadanko. Najedzona poszłam się przebrać. Ubrałam na siebie moją ulubioną koszulkę z napisem "Smile makes everything better" i dżinsy. Uczesałam szybko włosy, ubrałam kurtkę, wzięłam plecak i wyszłam z domu, po czym zamknęłam drzwi na klucz.
Dzień, jak co dzień, prawda? Zaczyna się zwyczajnie - rutynowe śniadanie, rutynowa toaleta, rutynowe wywracanie oczami na widok ciężkiego plecaka szkolnego, jeden wielki rutynowy rytuał. Ale własnie te "dni, jak wszystkie inne" często okazują się tymi najgorszymi.
Po dojechaniu autobusem do szkoły, poszłam do szatni. Zostawiłam kurtkę, przebrałam buty... Wykonałam kolejną serię rutynowych czynności.
Pod salą, w której za dziesięć minut miała zacząć się lekcja matematyki, czekała na mnie moja przyjaciółka, Cassie.
- Cześć. - przywitałam się.
- Hej. - mruknęła pod nosem.
Już otworzyłam usta, aby zacząć z nią nasza rutynową poranną rozmowę o tym, co nam się śniło, kiedy Cassie odwróciła się do mnie tyłem i poszła do Mandy.
- Cassie... - próbowałam ją zatrzymać, a ona w odpowiedzi rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie przez ramię, mówiące "o co ci chodzi?".
Co się stało? Zrobiłam coś nie tak?
- Ca... - podjęłam kolejną próbę zatrzymania jej, ale śmiała się już do Mandy.
Spuściłam wzrok i usiadłszy na podłodze, oparłam się o ścianę i podkurczyłam nogi.
Parę minut później zadzwonił dzwonek na lekcję. Na sprawdzianie za nic nie mogłam się skupić. Ciągle myślałam o Cassie. Po matematyce była biologia, Angielski, a po Angielskim chemia. Przed chemią podeszła do mnie Cassie i zaczęła rozmawiać, jak gdyby nigdy nic.
- Coś się stało? - zapytałam nagle.
- Nie, tylko ostatnio kłóciłam się trochę w Markiem, wiesz, jaki on jest. - zaśmiała się. - W ogóle znalazłam ostatnio fajny film w kinie. Przejdziemy się razem? - nawijała. - A co w ogóle u ciebie? Tak do nikogo się nie odzywasz... Wszystko w porządku?
A do kogo mam się odzywać? Głupia. Oczywiście, że nie jest w porządku!
- Tak, tak. - wymusiłam uśmiech. - Wszystko dobrze. Nic się nie stało. Tak jakoś nie chce mi się mówić. - zaśmiałam się nieco sztucznie, ale chyba tego nie zauważyła.
Nagle pojawiła się Mandy.
- O, Mandy! - Cassie od razu do niej pobiegła.
Wywróciłam oczami i usiadłam, na ławeczce pod salą. W końcu zadzwonił dzwonek. Po chemii były jeszcze trzy inne lekcje. Minęły w miarę szybko.
Wracałam do domu pogrążona w rozmyślaniach. Nagle dostałam SMSa od Cassie. Pisała o... właściwie, to nie wiem, o czym pisała. Wiadomość była chaotyczna. Zadzwoniłam do niej. Mówiła, że to stary SMS przez przypadek się wysłał. Kłamała. Znowu. Pewnie znowu mnie do kogoś obgadała. Już czwarty raz dałyśmy szansę naszej przyjaźni. To miał być ostatni raz. Obiecała, że więcej nie będzie opowiadać innym o moim prywatnym życiu.

-Tyle razy cię zawiodła...
- I?
- Czemu to ciągniesz?
- To moja przyjaciółka. Zależy mi na niej.
- Głupia. Tobie zależy.
- No własnie. Zależy mi.
- Ale czy jej zależy?
- Nie wiem.
- Mówiłem, że umarłaś.
- Nie.
- Jak nie? Przecież widzę, jak to na ciebie działa.

Kilka dni później Cassie odcięła się ode mnie niemal całkowicie.
Czemu? Co się stało?
Nagle Mandy do mnie podeszła i z pretensją w głosie zapytała:
- Czemu opowiadasz innym, że ci dokuczam?
- Nie mówiłam nic takiego... - zaprotestowałam. - Kto ci tak powiedział?
- Cassie.
Zacisnęłam ręce w pięści.
Uspokój się, uspokój...
Przemaszerowałam przez korytarz i zatrzymałam się przed Cassie.
- Posłuchaj, Cassie. Muszę ci coś powiedzieć. - zaczęłam. - Nie przyjaźnimy się już. - patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem. - Dopiero się pogodziłyśmy, była mowa o ostatniej szansie, ale tobie chyba nie zależy. - starałam się opanować gniew, nie wiedząc,czy kiwa głową na "tak", "nie", czy na "obojętne mi to". - Przepraszam, ale nie umiem tak dalej tego ciągnąc. - zakończyłam.
Cassie wzruszyła ramionami i nic nie mówiąc odeszła do Mandy.

- Ludzie, to świnie.
- Co ty tam wiesz?
- Spójrz na Cassie.
- Patrzę. I co?
- To nie świnia?
- Chyba jednak coś tam wiesz...

Jakiś czas później, Cassie podeszła do mnie znowu. Śmiała się. Cieszyła. Tylko z czego? Wysłuchałam jej słowotoku o Marku, Mandy, rodzicach, głupim filmiku w internecie, że ludzie to idioci.
Ludzie, to idioci. Głupia, ale ma rację. 
Dotarło do mnie, jak idiotyczna jest ta sytuacja. Zaraz zadzwonił dzwonek na lekcję i przerwał wywody Cassie. Na całe szczęście.
To była ostatnia lekcja. Po powrocie do domu skuliłam się na łóżku. Sama, ze swoimi myślami.
Rzeczywistość się babra,
Ci ludzie dookoła tylko bla, bla, bla, bla,
Nic się nie zmienia, odkąd Kain zabił Abla.
Bolało mnie to. Cassie mówiła, że się przyjaźnimy, tyle spędziłyśmy razem czasu, tyle obietnic... Pod powiekami poczułam pieczenie łez. Zwinęłam się pod kołdrą i zasnęłam, marząc, aby się tutaj już nie obudzić.

- I co teraz?
- Miałeś rację.
- Gdybym tylko zauważyła to wcześniej...
- Ucz się na błędach. Ludzie, to świnie.
- Może nie koniecznie od razu świnie.
- Bronisz jej?
- Nie. To nie jest świnia. 
- Jak nie, jak tak?
- Nie jest świnią. Po prostu nie jest godna przyjaźni.
- Płaczesz?
- Nie.
- Przecież widzę.
- A nawet, jeśli, to co?
- To jej wina. Wiedziała, że masz problemy.
- Mam problemy, bo tobą rozmawiam.
- Możliwe.
- Więc odejdź.
- Nie.
- Czemu.
- Bo kto inny uświadomiłby ci, że umarłaś?
- Nie wiem.
- A kto inny uświadomi ci, kiedy ożyjesz?





_________________________________


Opowiadanie napisane pod wpływem późnonocnego impulsu (jest godzina 00:37). Mimo wszystko, jest chyba bardziej zrozumiałe, niż Antygona ma wzór wam dać...
Tekst o Kainie i Ablu zaczerpnęłam z Tumblr'a. Znalazłam tam fajnego bloga z cytatami, jeśli właściciel się zgodzi, to może kiedyś podam linka.
Czekam na komentarze! ^^

poniedziałek, 22 lutego 2016

Dialog z uzależnieniem


- Jak ci na imię?
- Uzależnienie.
- Ile masz lat?
- Istnieję od zawsze.
- Czym się interesujesz?
- Wszystkim.
- Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Wszystko, na co mam ochotę.
- Podasz przykłady?
- Palić papierosy, brać leki, narkotyki, korzystać z internetu... Przykładów jest mnóstwo. Mam wymieniać wszystkie?
- Dziękuję, nie musisz, tyle wystarczy. Masz przyjaciół?
- Tak, wielu.
- Bardzo się lubicie?
- Wielu z nich nie wie, że się znamy, a ci, którzy wiedzą, lubią mnie w zależności od tego, jakie jest ich życie.
- Czyli?
- Jeśli czyjeś życie jest beznadziejne, bardzo mnie lubią, bo pomagam im o tym zapomnieć, a jeśli ich życie jest lepsze, nienawidzą mnie.
- A czemu niektórzy nie wiedzą, że się znacie?
- Bo nikt inny im tego nie uświadomił, albo po prostu nie wierzą, że mogliby kiedykolwiek mnie znać.
- Czyli pomagasz im, czy nie?
- Jak już było powiedziane, to zależy.
- Czyli działasz jednocześnie na korzyść i niekorzyść?
- Tak.
- Jak znajdujesz przyjaciół?
- To oni sami mnie znajdują. Nie zawsze świadomie.
- To niemożliwe, aby tyle przyjaźni trwało długo. Tracisz ich?
- Tak.
- Jak często i jak wielu?
- Całkiem często, ale niekoniecznie bardzo wielu.
- A co jest przyczyną tej utraty?
- Zazwyczaj terapeuci.
- Czemu?
- Nie lubią mnie i mają za coś złego. Uważają, że rujnuję moim przyjaciołom życie.
- Czyli terapeuci są twoimi wrogami?
- Tak.
- Czemu zazwyczaj poświęcasz czas?
- Przyjaciołom.
- Tak bardzo im się oddajesz?
- Tak. A teraz przepraszam, ale muszę kończyć. Przyjaźń mnie wzywa.

wtorek, 16 lutego 2016

(Nie)życiowa historia

Był sobie chłopak, któremu podobała się pewna ładna dziewczyna. Obserwował ją od dłuższego czasu, bardzo chciał ją bliżej poznać. Ale był tak zawstydzony w jej obecności i tak bardzo bał się, że ją do siebie zniechęci, że tylko się do niej uśmiechał i od czasu do czasu rzucał przelotne "cześć". Ta dziewczyna również była wstydliwa. Zawsze nosiła ubrania z długimi rękawami, w których chowała dłonie, a wzrok miała wbity w ziemię. Nie lubiła z nikim rozmawiać.
Chłopak był tak nią zafascynowany, że próbował zdobyć od innych jej numer telefonu, albo adres, aby się z nią skontaktować w jakikolwiek sposób. Choćby anonimowy. Niestety nikt nie znał ani jej numeru telefonu, ani adresu. Niektórzy nawet nie znali brzmienia jej głosu, pomimo tego, że chodzili do jednej klasy.
Chłopakowi zrobiło się smutno.
Teraz zawsze, kiedy nanią patrzył, odczuwał żal i współczucie. Mógł patrzeć na nią godzinami. Na jej piękne, błękitne oczy, długię, jasnobrązowe, falowane włosy i jasną cerę. Nie była ani bardzo wysoka, ani bardzo mała. Ani gruba, ani przesadnie szczupła. W sam raz. A jednak, kiedy widział jej oczy, wiedział, że jest krucha. Widział smutek i lęk. Kiedy się do niej uśmiechał, ona też się uśmiechała. Ale błękitne oczy pozostawały smutne. Wtedy cała nadzieja w chłopaku gasła i on także robił się smutny.
Nie ponury, ale smutny. Uczucie beznadzieji nie dawało mu spokoju. Czuł coś do niej. Chciał porozmawiać, pomóc. Ale bał się, że ją spłoszy.
Pewnego dnia, kiedy był w sklepie, zauważył tą ładną dziewczynę. Postanowił się przełamać. Podszedł do niej, przywitał się, zapytał, co słychać, co kupuje. Odpowiedziała mu, że wszystko w porządku, i że mama wysłała ją tylko po wodę i makaron. Jej głos był dźwięczny i miły dla ucha. On na to, zapytał, co lubi. Odpowiedziała, że kiedyś lubiła kruche ciasteczka czekoladowe.
Jak to kiedyś? A teraz?
Chłopak jej nie rozumiał.
Uśmiechnęli się do siebie, pożegnali i rozeszli, a w głowie chłopaka nadal rozbrzmiewał jej dźwięczny głos, którego, jak uznał, mógłby słuchać godzinami i nadal sprawiałoby mu taką samą przyjemność, jak w momencie, kiedy usłyszał go po raz pierwszy.
Kiedy wrócił do domu, postanowił znaleźć ją w internecie. Sprawdził facebooka, twittera, instagrama i wszystkie inne znane portale społecznościowe, ale bezskutecznie. Zasmuciło go to, a jego nadzieja znowu trochę przygasła. Co jeszcze miał zrobić? Gdzie szukać?
Następne dni mijały, jak do tej pory. Ich jedynym sposobem kontaktu były nieśmiałe spojrzenia i uśmiechy. To było jak nieme rozmowy na odległość.
Pewnego dnia, chłopak przeglądając internet, natrafił na blog jakiejś dziewczyny. Były tam smutne wpisy. To był internetowy pamiętnik. Przeglądał go przez chwilę, aż natrafił na zdjęcie ładnej dziewczyny. To była ta sama, z którą rozmawiał wtedy w sklepie, ta do której się uśmiechał w szkole. Czuł jednocześnie przypływ nowej nadziei i smutku. Nadziei, bo znalazł coś, co mogło go do niej zaprowadzić, a smutku, bo jej blog był smutny. Utrzymany w kolorach czerni i szarości, było na nim pełno smutnych cytatów i opisów sytuacji z jej życia. Dowiedział się, że jest smutna, bo jej chłopak ją rzucił, potraktował jak niepotrzebną rzecz, a ona go kochała. Ale teraz już go nie kocha. Zostały jej po nim tylko smutek i wspomnienia.
Przez następnych kilka dni chłopak śledził bloga ładnej dziewczyny. Sprawdzał po kilka razy dziennie wszystkie posty, nie chcąc niczego przegapić. Musiał wiedzieć wszystko. Musiał pomóc.
Dni zamieniły się w tygodnie. Dziewczyna publikowała na blogu zdjęcia, na których była smutna i płakała, a inni ludzie ze wszystkich sił starali się ją wesprzeć w komentarzach pod kolejnymi, coraz smutniejszymi postami. Chłopak też się starał. Widział, jak z dnia, na dzień, wszystko w niej gaśnie. Nawet smutek w jej błękitnych oczach przestawał być widoczny. Teraz jej spojrzenie było puste. Ni wyrażało żadnych emocji, ani uczuć, już nawet się nie uśmiechała.
Pewnego wieczoru napisała, że o czymś zdecydowała i musi się pożegnać.
Przez następnych kilka dni, nic nie pisała, nie było jej w szkole.
Chłopak coraz bardziej się o nią martwił. Nigdy tego nie powiedział, ale kochał ją.
Pewnego chłodnego wieczoru, w wiadomościach usłyszał o jakimś samobójstwie. Osoba skoczyła z siódmego piętra. Usiadł przed telewizorem i zaczął uważniej słuchać. Nagle na ekranie pojawiło się zdjęcie ładnej dziewczyny, do której zawsze się uśmiechał, i której nigdy nie zdążył powiedzieć, co czuje.



_________________________________

Hej, hej!
Oto opowiadanie o miłości, na walentynki.
Normalnie nie obchodzę tego święta, ale tak jakoś się złożyło, że wena kazała mi w tym momencie napisać akurat to.
Niesamowite, że mam uczucia, prawda?
Oczywiście, jak to w moim stylu, zakończenia albo nie ma, albo nie jest wesołe. Trudno. Najwyraźniej tak musi być.
Teraz pewnie każdy wysnuwa swoją teorię, interpretację tego tekstu. I zgaduję, że wielu osobom wydaje się, że w moim życiu pojawiła się ostatnio jakaś miłość, spełniona, czy też nie.
Otóż muszę Was zasmucić, albowiem są to teorie niepasujące do mnie.
Nigdy do nikigo nie żywiłam i teraz też nie żywię tego typu uczuć.
Zatem Myśl, myśl, myśl, jak zwykł mawiać Kubuś Pucahtek ;)
Koniecznie pochwalcie się swoimi teoriami i opiniami w komentarzach! ;)

czwartek, 4 lutego 2016

Kiedy jeden jest tak na prawdę kilkoma

- Czego on od nas chce?
- Nie wiem.
- Zróbmy mu kawał.
- Jaki?
- Udawajmy, że jesteśmy jednym.
- Jak? Przecież się wykluczamy.
- Co z tego?

- Proszę pana. - nagle odrywam się od moich myśli i przyglądam mężczyźnie przede mną. - Słyszy mnie pan? Co przed chwilą powiedziałem? - pyta.
Wznoszę oczy ku górze i zastanawiam się.

- O co mu chodzi?
- Nie wiem.
- Chcę skoczyć z dachu.
- To skocz.
- Ale jesteśmy w jednym ciele.

- Proszę pana. - z myślenia znowu wyrywa mnie głos mężczyzny naprzeciwko mnie. - Proszę powtórzyć, co przed chwilą pan usłyszał.

- Przecież nie słyszeliśmy nic.
- Idiota.
- Po co tu przyszliśmy?
- Nie wiem.
- Patrzcie na jego spojrzenie.
- Ohyda.
- I ten fartuch...
- To nie fartuch.
- A jaka łysina na czubku głowy! Zaraz posikam się ze śmiechu!
- Zamknij się! Stale wszystko obśmiewasz!
- Nie jesteś lepszy. Pamiętasz tego bezdomnego pod blokiem?
- Nie wypominaj mi, kretynie. 
- Bo hipokryta z ciebie!
- Zamknijcie się!
- Sam bądź cicho!
- Przestańcie się kłócić!

- Proszę pana! - ze świata myśli wyrywa mnie lekkie szarpnięcie za ramiona.
- Tak? - pytam niepewnie.

- Czego znowu?!
- Mam go dość!
- Idiota!

- Proszę mnie posłuchać, muszę panu coś powiedzieć. - kontynuuje mężczyzna.

- No to mów, a nie owijaj w bawełnę!
- A może on po prostu nie umie mówić?
- Ale przecież gada!
- Zamknijcie się, bo nie słyszę!
- Bo się drzesz!
- Dobra, cicho! Posłuchajmy go.

- Ma pan schizofrenię.



wtorek, 2 lutego 2016

"Elmas" znaczy "diament"



Nigdy nie miałam przyjaciół.
Nigdy nikt mnie nie akceptował.
Bo jestem "czarna", "kolorowa", "brudna". Tak mnie nazywali. Zawsze byłam "tą gorszą", bo moja skóra nie jest "biała".
Nie lubię swojego imienia. Z resztą zawsze wszyscy się z niego śmiali.
Elmas.
Moje imię to "Elmas". Brzmi idiotycznie, prawda?
Moi rodzice twierdzą, że jest piękne. Nazwali mnie tak przez swoje zamiłowanie do kultury Tureckiej. "Elmas" znaczy "diament". Rodzice zawsze powtarzali mi, że jestem ich diamentem. Że mnie kochają. A ja zawsze się z tego cieszyłam. Nikt poza rodziną mi tego nie mówił.
Nigdy nie lubiłam chodzić do szkoły. W podstawówce zawsze wszyscy się ze mnie śmiali. Drwili z mojego imienia. Drwili z mojego koloru skóry. Drwili z moich kręconych włosów. Drwili z mojego charakteru, z zainteresowań, z figury. Drwili ze mnie.
A przecież nie jestem zła. Nie mam złych zamiarów.
Nie jestem gruba. Ostatnio nawet schudłam.
Mam kręcone włosy. Ale co z tego? Niektóre "białe" dziewczyny też mają.
 Jako dziecko myślałam, że nic nie może być gorsze, niż podstawówka. Dzieci w tym wieku potrafią być naprawdę wredne. Nie raz znajdywałam swój plecak w koszu na śmieci. Czasem kosz na śmieci był do góry dnem założony na mój plecak. A czasem na basenie do czepka nalewali mi barwników. Różne mieli pomysły. Zazwyczaj śmieszne tylko dla nich.
Kiedy kończyłam podstawówkę, miałam nadzieję, że będzie lepiej. Że już nie może być gorzej. A jednak. Gimnazjum.
Kiedy poszłam do gimnazjum, przekonałam się, co to znaczy "piekło na ziemi". Czasem marzę o powrocie do podstawówki, kosza na śmieci i barwnika. Tutaj, tak samo, jak w podstawówce, nie mam przyjaciół.
Ale jest różnica.
Tam niektórzy zwyczajnie mnie olewali. Mieli mnie w dupie, bo bali się, że spotka ich to, co mnie, kiedy będą się ze mną zadawać. Wtedy nie odzywali się, unikali spojrzenia. Jakbym była jakimś obcym stworzeniem w klatce, do którego lepiej nie podchodzić, aby nie zrobić sobie krzywdy.
W gimnazjum mało osób mnie olewa. Zazwyczaj patrzą na mnie i się śmieją.
Znowu.
"Czarna".
"Brudna"
"Kolorowa"
"Afro"
"Żebraczka"
Pojawiły się nowe przezwiska. To niesamowite, ile potrafi wymyślić banda gówniarzy z jakiejś głupiej szkoły. Czasami mnie gonią, a potem łapią i grożą. Czasami próbują wykorzystać to, że nie wiem, jak obchodzić się, z ludźmi, bo nigdy nie dano mi spróbować.
A to wszystko dla tego, bo jestem "czarna". Bo moja rodzina emigrowała z RPA.
Teraz siedzę zamknięta w swoim pokoju, odcięta od świata.
Przecież uczennica trzeciej klasy gimnazjum powinna się uczyć, bawić z przyjaciółmi, robić selfie, siedzieć na facebooku. Powinna zajmować się życiem.
A ja? Ja nie mam życia. Jestem sama.
Nie, nie sama.
Samotna.
Siedzę na łóżku zwinięta w kłębek i rozmyślając tak wpatruję się w okno. A za oknem są ptaki. Są szczęśliwe. Wolne. Nie są uwięzione pod ciemną karnacją, a ukryte pod wielobarwnymi piórami.
Co ja takiego im zrobiłam? Co takiego powiedziałam nie tak? Czemu zawsze mnie odpychali.
Szydzą ze mnie.
Odrzucają mnie.
Nienawidzą mnie.
A ja tylko mogę użalać się nad sobą.
Bo jestem "czarna".


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Opowiadanie pisałam jako opowiadanie na luty, na http://kreatywnespojrzenie.blogspot.com/ .
Tati, jeśli to czytasz, to dzięki wielkie za polecenie tego bloga. Mam nadzieję, że opowiadanie zostanie przyjęte ^^

środa, 27 stycznia 2016

Toire no Hanako-san*

UWAGA!!!
Opowiadanie zawiera sceny gore!

Yomi biegła przez szkolny korytarz.
- Satoshi! - krzyknęła. - Satoshi, gdzie jesteś?!
- Yomi? - z jednej z sal wyłoniła się Megumi.
- Megu? -zatrzymała się Yomi. - Co ty tu robisz? Jest późno...
- Wiem, ale chciałam poobserwować Satoshiego. - przerwała jej wpół zdania
- Aż tak ci się podoba? - Yomi nie mogła uwierzyć.
- Ale mu nie mów. Proszę. - Megumi spojrzała błagalnie na koleżankę.
- Dobra, ale to nie zmienia faktu, że trzeba go znaleźć. Pomożesz mi?
- Pewnie! - rozradowała się Megumi.
- Nigdy nie pojmę miłości. - westchnęła jej towarzyszka.
Obie dziewczyny ruszyły przed siebie długim korytarzem nawołując Satoshiego.
Nagle zza ich pleców ktoś wyskoczył z przeraźliwym wrzaskiem. Z piersi Yomi i Megumi wydobył się krzyk przerażenia. W panice nie oglądając się natychmiast zaczęły biec przed siebie krzycząc. Czuły, że ten ktoś je dogania, więc zaczęły biec jeszcze szybciej. Wtem zza zakrętu wyskoczył na nie śmiejący Satoshi.
- Dałyście się nabrać! - śmiał się. - Megu, nie wiedziałem, że tu będziesz, ale to super, że jesteś. Więcej osób do straszenia!
- Czekaj, co... - Yomi nie mogła uwierzyć, że to był tylko głupi żart. Odwróciła się. Za nią stali roześmiani Kaneki i Saori. - Ale wy jesteście głupi! - podenerwowała się. - Banda idiotów i niedorozwojów!
- Spokojnie, Yomi-chan. - roześmiała się Saori.
- Następnym razem przebierzmy się z Hanako-san! - podrzucił Kaneki.
- Hanako-san? - zdziwiła się Megumi. - Kto to jest?
- Nie znacie tej legendy? - zdumiał się Satoshi. - Myślałem, że każdy ją zna!
- To może nas łaskawie oświecisz? - zapytała poirytowana Yomi.
- Hanako-san jest duchem nawiedzającym szkolne toalety. - zaczął opowieść. - Legenda mówi, że pewnego dnia wypadła przez okno w bibliotece i zginęła. Później zaczęła nawiedzać toalety w podstawówkach. Podobno można ją spotkać zawsze w trzeciej kabinie od końca.
- I ty w to wierzysz? - zaśmiała się Saori.
- No co ty? Oczywiście, że nie.
- Ej, mam pomysł! - zawołał Kaneki. - Przejdźmy do bloku podstawówki i nagrajmy filmik o Hanako-san!
- Świetny pomysł. - ucieszył się Satoshi. - Moja kariera na You Tube się rozkręca, to możemy wrzucić go do internetu!
- Twoja kariera? Błagam, moje pryszcze żyją dłużej, niż twoja kariera. - zadrwiła Yomi, na co Satoshi zrobił tylko obrażoną minę i powiedział:
- Po prostu mi zazdrościsz.
- Ej, nie kłóćcie się! - przerwała im Megumi, która jak dotąd prawie nic nie mówiła. - To co, idziemy nagrywać ten filmik?
- No, mam kamerę w szafce. - powiedział Kaneki jakby chciał ich zachęcić.
- Pewnie! Chodźmy! - Satoshi ruszył przed siebie, a zanim pozostałe cztery osoby.
Zeszli najpierw na dół, do szafek, po kamerę Kanekiego. Tam zastali Kotomi.
- Kotomi-chan? Co tu robisz?
Dziewczyna poskoczyła w miejscu, kiedy usłyszała swoje imię i cicho krzyknęła.
- Bo ja... tego...
- Hmm...?
- Malowałam w pokoju kółka plastycznego. - odpowiedziała cicho.
- A chcesz iść z nami nagrywać filmik o Hanako-san? - zapytał Kaneki.
- Tej z toalety?
- A której? Są jakieś inne Hanako-san?
- Racja. - cicho zaśmiała się dziewczyna. Była bardzo nieśmiała.- Pewnie, jeśli chcecie, to pójdę.
- Świetnie! - chłopak. - No to jest nas szóstka!
Wziął kamerę, po czym wszyscy rozmawiając poszli do części szkoły wydzielonej dla podstawówki.
Błądzili chwilę między korytarzami. Szkoła była duża, a gimnazjaliści rzadko przychodzili do podstawówki. Zazwyczaj trzymali się swojego "terytorium". Dziesięć minut później zobaczyli drzwi z narysowanym kółkiem. Obok były drzwi z trójkątem. Po krótkiej naradzie wybrali te oznaczone kółkiem. Pomimo tego, że legenda mówi, że Hanako-san nawiedza zarówno toalety męskie, jak i damskie, uznali, że skoro Hanako-san jest dziewczyną, wejście do damskiej toalety daje większą szansę na spotkanie jej. Po wejściu do toalet, uznali, że Megumi świetnie nada się do roli Hanako-san, bo ma równo przycięte, półdługie ciemne włosy i jest bardzo blada i szczupła. Natomiast Satoshi miał ją wywoływać, z czego dziewczyna była w głębi duszy bardzo zadowolona. Kiedy "aktorzy" zajęli swoje pozycje, a Kaneki przygotował się do włączenia kamery, Yomi zapytała:
- Czekaj, a jak ty chcesz ją wywołać?
- Muszę trzy razy powiedzieć „Czy jesteś tam, Hanako-san?”. - wyjaśnił.
- W takim razie ustalmy jakiś scenariusz, żeby nie było zamieszania. - stwierdziła Saori.
- W takim razie, jako operator kamery, będę również scenarzystą. - z udawaną dumą zadeklarował Kaneki, na co cała szóstka zaczęła się śmiać.
- Zrobimy tak, że Saori, Yomi, Kotomi i Satoshi będą chcieli zobaczyć Megumi. Satoshi będzie ją wywoływał. Kiedy Megumi wyjdzie z kabiny, wy dziewczyny zaczną uciekać.
- Chwila, przecież musimy uciec, zanim ją zobaczymy... - zauważyła Kotomi.
- Racja. - przyznał Kaneki. - W takim razie Megu, zaczniesz stukać w drzwi kabiny, a oni uciekną.
- Tak jest! - wszyscy zasalutowali dla zabawy.
Kiedy zajęli miejsca, Kaneki zaczął:
- Trzy, daw, jeden...akcja! - włączył nagrywanie.
- Yomi, chodź, wywołamy Hanako-san.
- A czemu niby mam brać w tym udział? - poirytowała się dziewczyna.
- Cięcie! Yomi! - upomniał ją Kaneki.
- O co ci chodzi? Ja tylko wczuwam się w rolę! Może chcesz się zamienić?
- Dobra jesteś... - przyznał. - zatem zacznijmy od nowa. - powiedział. - Trzy, dwa, jeden... akcja!
- Yomi, chodź, wywołamy Hanako-san.
- A czemu niby mam brać w tym udział?
- Saori, w takim razie ty chodź.
- Boję się, Satoshi...
- Nie bój się. Najwyżej uciekniemy.
- To zaczynamy?
- Ok.
- Czy jesteś tam, Hanako-san? Czy jesteś tam, Hanako-san? Czy jesteś tam, Hanako-san?
Nagle zza drzwi kabiny wydobył się krzyk. Tak, jak ustalili w scenariuszu, czwórka przyjaciół wybiegła z toalety. Jednak coś się nie zgadzało. Megumi miała pukać.
- Megumi! - krzyknęła Yomi i pędem wbiegła do toalety.
Na środku stał tylko przerażony Kaneki. W drzwiach stała dziewczynka. Miała białą bluzkę i czerwoną spódniczkę. Mogła mieć nie więcej, niż jedenaście lat. Za nią dało się zobaczyć, że podłoga kabiny jest zabryzgana krwią. W szkarłatnej kałuży leżała głowa Megumi oderwana od ciała, które było powieszone za ubranie na haczyku po wewnętrznej stronie drzwi.Oczy Hanako-san jarzyły się chęcią mordu. Skoczyła na Kanekiego, który w przerażeniu upuścił kamerę. 
- Kaneki! - wyrwało się z ust Saori.
- Hanako-san... - szepnęła Yomi. - Nie! - krzyknęła.
Hanako-san wbiła zęby w tętnicę szyjną chłopaka, po czym palcami wydłubała mu oczy. Potem postanowiła złagodzić jego cierpienie i jednym szarpnięciem urwała mu głowę, po czym cisnęła nią w lustro z taką siłą, że pękła czaska, a mózg opryskał ścianę. Saori spanikowała i wybiegła z łazienki.
- Saori, czekaj! - Yomi ruszyła za koleżanką.
- Nie! - Satoshi wybiegł z łazienki zostawiając Kotomi sam na sam ze zjawą. 
Hanako-san wyszczerzyła zęby w przeraźliwym uśmiechu. Kotomi wiedziała, że najprawdopodobniej czeka ją najgorsze. Hanako-san chwyciwszy przerażoną dziewczynę, wbiła jej paznokcie w rękę i pociągnęła w stronę kabiny. Zatrzymała się w kałurzy krwi i chwilę patrzyła na głowę Megumi, po czym z grymasem na twarzy, odkopnęła ją na bok. Weszła do sedesa i spuściła wodę. Zaczęła po woli zanużać się coraz bardziej, ciągnąc Kotomi za sobą. Rozdzierające krzyki dziewczyny niosły się echem po całej szkole. W końcu zniknęła w odpływie razem z Hanako-san, a w całej szkole zapadła niczym nie zmącona cisza.


*Toire no Hanako-san (jap.) - Hanako-san z toalety




______________________________


Postanowiłam zacząć pisać opowiadania o japońskich legendach ^^ Na pierwszy ogień poszła Hanako-san. Nie było za dużo dialogów? I nie było zbyt przewidywalne?
Jakbyście znali jakieś legendy japońskie (i nie tylko ;)), możecie pisać w komentarzach, to możliwe, że o nic napiszę ;)

KasiaPotter, czujesz się zadowolona? ^^

piątek, 8 stycznia 2016

Raz, dwa, trzy, dziś do rzeki skoczysz ty.



Raz, dwa, trzy, dziś do rzeki skoczysz ty.
- Nie... - chłopak złapał się obiema rękami za głowę. - Nie! -krzyknął, po czym skoczył z mostu, prosto do płynącej niemal sto metrów niżej rzeki.

***

Raven wybudzona przez ciepłe promienie słońca, wpadające przez okno z błogiego snu, otworzyła oczy.
- Sobota... - wymruczała zadowolona do siebie. Wreszcie mogła odpocząć.
Przewróciła się na drugi bok i przymknęła oczy. Poleżała tak jeszcze przez chwilę. W końcu stwierdziła, że pora wstać i zjeść śniadanie. Zawsze, kiedy zbyt długo wylegiwała się w łóżku, później do końca dnia była nieprzytomna. Nawet mocna kawa nie pomagała.
Raven usiadła na łóżku i wsunęła stopy w kapcie, po czym wstała i zdjąwszy z chaczyka na drzwiach swój ulubiony szlafrok, założyła go i wyszła z pokoju. Zeszła po schodach do kuchni. Jej mama siedziała przy stole popijając swoją ulubioną poranną herbatę. Kobieta nie przepadała za kawą. Miała po niej mdłości, więc zawsze piła herbatę.
- Cześć, mamo. - Raven uśmiechnęła się na powitanie.
- Cześć. - kobieta odpowiedziała jej takim samym ciepłym uśmiechem.
Dziewczyna wyjęła z szafki kromkę pieczywa chrupkiego i posmarowawszy ją masłem, nałożyła na nią  plasterek żółtego sera, dwa kawałki czerwonej papryki i cztery plasterki ogórka. Kiedy położyła ją na talerzu, wyjęła z szafki jeszcze wafla ryżowego i odrobinę orzeszków ziemnych. Oba produkty równo ułożyła na talerzu obok wcześniej zrobionej kromki. To było jej ulubione sobotnie śniadanie. W tygodniu nie miała czasu na taką zabawę w układanie jedzenia. Często zdarzało jej się przysnąć nad ranem i wszystko robiła w pośpiechu. Nie to, co w sobotę.
Położywszy talerz na stole, zaparzyła sobie kubek kawy, po czym usiadła i zaczęła jeść.
- Że też ci się chce tak to układać. - zaśmiała się mama. - Nigdy ci się to nie znudzi, prawda? - uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Nie. - Raven odpowiedziała promiennym uśmiechem, który odziedziczyła po mamie.

Kiedy Raven zjadła śniadanie, wstała od stołu i poszła do swojego pokoju, aby się przebrać z piżamy. Wybrała błękitną bluzkę z napisem "Stupid love" i czarne krótkie spodenki. Nigdy nie rozumiała sensu tych wszystkich napisów na koszulkach, uważała je często za idiotyczne, ale w dwudziestym pierwszym wieku ciężko o ubrania z normalnymi napisami, a noszenie samych gładkich koszulek byłoby nudne. Więc od biedy nosiła takie. Przynajmniej napis "Stupid love" oddawał jej opinię na temat romansów. Nigdy nie przepadała za tym gatunkiem.
Zszedłszy z powrotem na dół, rzuciła tylko krótkie. "idę na spacer", po czym ubrała swoje ulubione czerwone trampki i wyszła z domu. Już miała wyjść za furtkę, kiedy zobaczyła, że u jej stóp leży gazeta. Schyliła się i podniosła ją. Na pierwszej stronie widniał duży napis " Kolejna osoba popełniła samobójstwo skacząc do Skull River. Więcej informacji - str. 5". Oparła się o furtkę i otworzyła gazetę na stronie piątej:

 W dniu 12 czerwca siedemnastoletni Treg Brown skoczył z mostu biegnącego sto metrów nad rzeką Skull River. To już siódma osoba w tym miesiącu, która popełniła samobójstwo w taki sposób. Mieszkańcy wsi Forest Village, w której znajduje się owa rzeka, posądzają siły nadprzyrodzone o spowodowanie tych wypadków...

Raven szybko zamknęła gazetę. Rzuciła ją obok furtki, na terenie domu, po czym ruszyła przed siebie na planowany spacer. Głupoty. - pomyślała. - Już im uwierzę w siły nadprzyrodzone. Na tym świecie chyba zaczyna po woli brakować poważnych ludzi.
Spacerowała przez następne dwie godziny. Punktualnie o 12:00 zjawiła się w domu na obiedzie.
- Słyszałaś o tych samobójcach, co skaczą do rzeki? - zaczepił ją ojciec. Na stole przed nim leżała gazeta otwarta na artykule o Skull River.
- Tak. - odparła. - Ale nie wierzę im w te całe siły nadprzyrodzone. Po prostu mieszkańcy tej wioski przechodzą pewnie jakiś kryzys i rzucają się do rzeki. - stwierdziła. - Ale nie przyznają się do tego, więc wymyślają takie bajeczki, żeby to jakoś wytłumaczyć.
- A ja im nawet wierzę. - krzątająca się po kuchni mama przyłączyła się do rozmowy.
- Dalej wierzysz w duchy? - zapytał ją mężczyzna. - Przecież ten film o nawiedzonym domu oglądaliśmy prawie dwa miesiące temu. - stwierdził.- Ale tobie, Raven, już przeszło, prawda? - zwrócił się do córki.
- Pewnie. - zaśmiała się. - To było tylko chwilowe.
- To dobrze.
- Za chwilę podaję obiad. - powiedziała mama.
Raven usiadła do stołu. Kobieta rozłożyła na stole sztućce, po czym podała placki ziemniaczane z sosem grzybowym i dosiadła się do córki i swojego męża. Raven przez cały czas myślała o tych samobójstwach. Właściwie, to Forest Village było niecałe pół godziny drogi autobusem z jej miasta. Mogła pojechać i sprawdzić ten most. Udowodnić sobie i wszystkim, że nie ma żadnych duchów. Zdecydowała, że pojedzie do tej wsi. Bo przecież się nie boi, prawda? A dzień był już długi. Przed ósmą wieczorem robiło się widno, a ciemno dopiero wpół do dziewiątej.
Kiedy dziewczyna zjadła obiad, podziękowała i poszła do swojego pokoju spakować plecak. Woda, telefon, latarka, pieniądze... - wyliczała w myślach. Brała pieniądze ze sobą zawsze na wszelki wypadek, gdyby skończyło jej się jedzenie, albo picie. Kiedy się spakowała, zeszła na dół.
- Wychodzę! - rzuciła do rodziców na pożegnanie.
- Dokąd? - spytała mama.
- Yyy... - Raven zająknęła się. - Do sklepu. - skłamała. Gdyby jej mama dowiedziała się, że tak na prawdę jedzie do Forest Village, w życiu nie pozwoliłaby jej wyjść.
-Tylko nie zrób żadnej głupoty. - mama jakby czytała jej w myślach.
- Tak, jasne... - dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. - Pa. - uścisnęła mamę, po czym wyszła.
- Pa! - zawołała za nią kobieta.

Raven dotarła na przystanek szybciej, niż się spodziewała. Sześć minut później przyjechał autobus jadący w kierunku Forest Village. Dziewczyna wsiadła i zajęła miejsce przy oknie. Droga minęła jej dość szybko. Cały czas rozmyślała o tajemnicy tego mostu. To na pewno nie żadne duchy. - uspokajała się. - Głupia wyobraźnia. Było nie oglądać tego horroru o lustrze. - skarciła się w myślach.
Kiedy dojechała, wysiadła z autobusu. Teraz wiedziała już, czemu to miejsce nazwano tak, a nie inaczej. W wiosce było pełno drzew. Zobaczyła grupkę dzieci bawiących się przy jednym z domów. Podeszła do nich i zapytała przez furtkę:
- Przepraszam, nie wiecie może, jak dojść do tego mostu nas Skull River?
- Do Mostu Skoku? - zapytała, na oko jedenastoletnia dziewczynka. Więc tak nazwano teraz ten most. Raven musiała przyznać, że ta nazwa pasowała.
- Tak, do tego, z którego wszyscy skaczą.
- Prosto, a potem w prawo. - wyjaśniła dziewczynka. - Ale radzę uważać. - ostrzegła ją. - Tam są duchy.
- Dziękuję. - Raven uśmiechnęła się i odeszła.
Tak, jak dziewczynka pokazała, most był za zakrętem w prawo, tuż przy brzegu okolicznego lasu. Nie było w nim nic szczególnego. Był po prostu stary i nie miał żadnych zabezpieczeń. To nic dziwnego, że łatwo z niego spaść. Najwidoczniej teraz świat działa na zasadzie "im więcej idiotów, tym mniej idiotów". - pomyślała Raven i uśmiechnęła się ironicznie pod nosem. Każdy by spadł z takiego mostu. Podeszła dwa kroki bliżej i spojrzała w przepaść. Zakręciło jej się nieco w głowie, więc szybko cofnęła się. Nie wiedziałam, że mam lęk wysokości. - pomyślała.
Raz, dwa, trzy, dziś do rzeki skoczysz ty. - usłyszała nieznajomy szept.
- Kto to? - zapytała.
Cztery, pięć, sześć, dziś będziemy cię jeść. - odezwał się ponownie.
- Przestań! - krzyknęła łamiącym się głosem. Chciała zawrócić, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mimowolnie podeszła do mostu i zaczęła stawiać na nim pierwsze kroki.
Siedem, osiem, dziewięć, co się zaraz stanie? - Nie wiem.
- Nie... - głos dziewczyny był rozedrgany. - Nie mogę się zatrzymać! Kim ty do cholery jesteś?!
Raz, dwa, trzy, dziś do rzeki skoczysz ty.
- Nie! - krzyknęła Raven, po czym rzuciła się prosto do rzeki.


________________________________________


W mojej opinii, opowiadanie wyszło z lekka przewidywalne. Ale to może dlatego, że je pisałam? Niestety nigdy nie podchodzę obiektywnie do swoich prac. Zawsze wiedzę tam drobne szczegóły, które mogłabym opisać lepiej :/ Ale to chyba najdłuższy tekst na tym blogu!
A jak wyszedł mi wierszyk? Na poczekaniu układałam. ^^

Raz, dwa, trzy, dziś do rzeki skoczysz ty. 
Cztery, pięć, sześć, dziś będziemy cię jeść. 
Siedem, osiem, dziewięć, co się zaraz stanie? - Nie wiem.

Widzi ktoś tam jakiś sens? O.o

czwartek, 7 stycznia 2016

"Uśmiech"


Cathrine otworzyła szafę. Omiotła wzrokiem całą jej zawartość. Zatrzymała spojrzenie na pasteloworóżowej sukience w kwiatki. Zdjąwszy ją z wieszaka, rzuciła niedbale na łóżko. Powędrowała wzrokiem nico niżej. Na najniższej półce szafy były równiutko ustawione buty. Schyliwszy się, wzięła parę jasnobrązowych balerinek i rzuciła je obok łóżka. Odwróciła się tyłem do szafy i spojrzała lekceważąco na łóżko zawalone sukienkami, spodenkami i bluzeczkami w jasnych, pastelowych kolorach. Następnie zatrzymała wzrok na toaletce stojącej po przeciwnej stronie pokoju. Były rozrzucone na niej najrozmaitsze gumki do włosów i wstążeczki. Twarz Cathrine wykrzywił grymas obrzydzenia. Podszedłszy do łóżka, podniosła sukienkę w kwiatki, którą przed chwilą wyjęła z szafy. Ociągając się, po woli założyła ją na siebie. Potem wsunęła stopy w brązowe balerinki i podeszła do toaletki. Wzięła do ręki delikatną szczotkę do włosów i usiadłszy przed niewielkim lusterkiem zaczęła się czesać. Zrobiła ze swoich długich, jasnych włosów idealnie równy przedziałek, po czym podzieliwszy je na pół, ze wzorową starannością zaczęła zaplatać dwa warkocze. Na koniec wypuściła nieco grzywki i pozwoliła jej opaść wzdłuż twarzy. Podszedłszy do dużego lustra, stojącego obok szafy, uśmiechnęła się promiennie do swojej lustrzanej siostry bliźniaczki:
- Dzień dobry. Jestem Cathrine Johnson. Lubię się uczyć matematyki i malować konie. - powiedziała uprzejmym, słodkim tonem.
Cofnęła się o krok. Zdjęła swój miły uśmiech z twarzy. Szarpnięciem zdjęła gumki z warkoczy i gwałtownymi ruchami rąk rozczochrała włosy. Bez najmniejszej dozy delikatności zdjęła z siebie sukienkę i strzepnęła z nóg balerinki. Spojrzała na swoje odbicie ponownie. Jej oczy były wypełnione cynizmem mieszającym się z pogardą.
- Dzień dobry. Jestem Cathrine Johnson. Lubię słuchać metalu, ciemne kolory i szkicować martwe ciała. - powiedziała niemal dumna ze swojego prawdziwego stylu.
- Cat, pospiesz się! - usłyszała ponaglający głos mamy, dochodzący z parteru. - Za piętnaście minut wychodzimy!
- Dobrze, mamo! - odpowiedziała obojętnym tonem.
Szybko podniosła z podłogi sukienkę. Prędko ubrała ją na siebie, potem buty, a na koniec na nowo uczesała sobie warkocze. Z miłym uśmiechem stanęła przed dużym lustrem.
- Dzień dobry. Jestem Cathrine Johnson. Lubię się uczyć matematyki i malować konie. - powiedziała uprzejmym tonem, po czym wzięła małą, jasną, pastelowomorskozieloną torebeczkę w kwiatki i wyszła z pokoju.

-----------------------------------------------

Opowiadanie w mojej opinii całkiem udane. Pisząc nazwy kolorów nie zawsze miałam pewność, czy takie w ogóle istnieją (nie kolory, tylko nazwy), a przynajmniej, czy można tak napisać...
Jeśli chodzi o sam w sobie sens opowiadania, to nie mam pewności, czy gdzieś jest, z resztą, jak zwykle, kiedy czytam swoje opowiadania przed publikacją. Ale daję 90% szans, że każdy dostrzeże tam co innego, równie ciekawego, na co pewnie nie wpadłam ;)