Ile osób już tu zajrzało?

Czym jest "Link do mojej głowy"?

Ten blog, to zbiór tego, co siedzi w mojej głowie.
Wszystko, co podpowie mi wena i serce, przekładam na różne teksty - wiersze, opowiadania, itp.
Ten blog to zsyp moich myśli, ubranych w słowa.

piątek, 6 listopada 2015

Kiedy samotność staje się tak silna, że doprowadza do szaleństwa.

  Mam na imię Isabelle. Od zawsze byłam sama. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Byłam taką szarą myszką, jednym liściem na drzewie, któremu nie warto poświęcać osobnej uwagi. Bo po co? Przecież to tylko liść. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy poznałam Ją.
- Cześć. - nieznajoma dziewczyna o długich rudych włosach stała na wprost mnie i uśmiechała się uważnie badając mnie przyjaznym wzrokiem.
- Cz-cześć. - wyjąkałam.
- Co u ciebie? - zapytała radośnie.
- Dobrze. - odparłam cicho. Kilka osób minęło mnie wyraźnie powstrzymując śmiech.
- Mam na imię Karin. - przedstawiła się.
- Isabelle. - powiedziałam swoje imię.
- Miło mi cię poznać. - wyciągnęła do mnie rękę.
- Mi też. - nadal trochę zmieszana uścisnęłam jej dłoń.
  Bardzo polubiłam Karin. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu. Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, chodziłyśmy razem na spacery. Mogłam jej powiedzieć o wszystkim.
  Pewnego dnia zdecydowałam przyprowadzić ją do domu.
- Mamo, poznaj Karin. - z uśmiechem przedstawiłam jej moją przyjaciółkę.
- Gdzie? - zapytała mama. - Nie musi się wstydzić. - uśmiechnęła się.
- Tutaj. - spojrzałam na rudą dziewczynę stojącą obok mnie.
- Nie widzę. - stwierdziła mama.
Dziwne. - pomyślałam. - Przecież Nie wymyśliłam Karin. Ona istnieje, prawda?
Wzięłam Karin do swojego pokoju. Nie miałam rodzeństwa. Czasami się z tego cieszyłam, a czasami nad tym ubolewałam. Resztę dnia spędziłyśmy razem rozmawiając i śmiejąc się z przeróżnych rzeczy. Obejrzałyśmy nawet film. "Wielki Gutsby". Był całkiem fajny. Później rozmawiałyśmy o nim przez chyba co najmniej dwie godziny.
  Kiedy Karin już poszła, mama zawołała mnie.
- Isabelle, chodź tu do mnie na chwilę.
- Tak, mamo?
- Powiedz mi... czy masz jakieś koleżanki poza Karin? - zapytała.
- Nie. Karin jest jedyna.
- Aha. - odparła krótko.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie, nic... tylko tak sobie myślałam...- była troszeczkę zakłopotana. - Czy nie przydałoby ci się badanie?
- Badanie? - powtórzyłam. - Nic mnie nie boli. Jest wszystko w porządku.
- Nie, nie. Ja myślałam o psychologicznym. Umówię cię jutro na wizytę, dobrze? - zapytała
- Dobrze. Skoro tak chcesz... - stwierdziłam.
  Parę dni później poszłam do psychologa.
- I jak? - zapytałam mamę po wyjściu z gabinetu.
- Pani psycholog powiedziała, że powinnaś znaleźć sobie przyjaciół.
- Ale ja mam już Karin! - zaprotestowałam. - Nie potrzebuję.
- Isabelle, nie oszukujmy się. - mama zmieniła ton na nieco poważniejszy. - Karin nie ma. - powiedziała wprost.
Jak to nie ma? Kłamie. - przeszło mi przez myśl. - Kłamie. Karin jest. I jest moją przyjaciółką. - powstrzymywałam łzy. Jak mogła tak mówić?!
- Karin jest. - wysiliłam się ja w miarę spokojny ton głosu.
Mama odpowiedziała westchnięciem.
  W ciągu następnych dni w szkole zauważyłam, jak inni się ze mnie śmieją.
- Patrzcie, gada do siebie! - śmiali się.
Kłamią.
- Nie ma przyjaciół. Biedna. To da się doprowadzić do takiego stanu? - pytali.
Kłamią.
- Może ma coś z głową i wymyśla przyjaciół? - drwili.
Kłamią. Wszyscy kłamią!
 Znienawidziłam ich. Wyśmiewali Karin. I Mnie. I naszą przyjaźń. Pewnego dnia to nakłoniło mnie do przemyśleń: a może rzeczywiście Karin nie istnieje? Może rzeczywiście mam coś z głową? Ze mną jest coś nie tak? - Pytania taranowały moje myśli. Przez to z czasem obraz Karin zaczął się zacierać, aż w końcu stał się tak słaby, że zniknął. Znowu zostałam sama. Znowu nikt na mnie nie zwracał uwagi, odeszłam w zapomnienie. To niesprawiedliwe. Czemu akurat ja?
  Teraz siedzę sama. Zamknięta w swoim  pokoju. W swojej głowie ze swoimi przemyśleniami. Na moim biurku leży żyletka. Woła: Chodź, weź mnie. Użyj mnie. Słyszę to. Na prawdę, czy znowu mi się wydaje? Nieważne. Podnoszę się z łóżka i podchodzę do biurka. Wyciągam rękę i biorę żyletkę. Siadam, opieram rękę na biurku. Żyletka gładko przecina kolejne fragmenty mojej skóry. Tańczy zostawiając za sobą czerwone ślady.Jakie to przyjemne uczucie. Takie kojące. Jedno nacięcie, drugie, trzecie... Zatracam się w tym miłym cierpieniu. Już nie pamiętam o świecie, o szkole, o śmiechu, rozmowach. Nie pamiętam o Karin.

2 komentarze:

  1. Eeeeeee...... To jest... zastanawiające.
    Masz piękne opisy i w ogóle, ale to jest zastanawiające ogólnie....
    Przerażające nawet.
    (I po co ja czytam takie rzeczy wieczorem?! No? Po co?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może to Karin do niej mówiła a nie żyletka? XD
    Wspominałam już, że cię uwielbiam? Tak mrocznie, depresyjnie i w ogóle. Kocham takie klimaty, a Twój styl jest strasznie przyjemny ^^

    OdpowiedzUsuń