Ile osób już tu zajrzało?

Czym jest "Link do mojej głowy"?

Ten blog, to zbiór tego, co siedzi w mojej głowie.
Wszystko, co podpowie mi wena i serce, przekładam na różne teksty - wiersze, opowiadania, itp.
Ten blog to zsyp moich myśli, ubranych w słowa.

piątek, 27 listopada 2015

Misa Amane desu.


Nazywam się Rinko Aizawa. Mam 17 lat. Jestem jedną z trzynastu milionów mieszkańców Tokio. Mieszkam sama w małym mieszkanku na obrzeżach dzielnicy Harajuku. Bardzo lubię to miejsce. Mam tu wielu znajomych. Wszyscy są tacy jak ja, a przy tym zupełnie inni. Nasze włosy, ubrania, biżuteria... to zupełnie odmienne światy, ale tak na prawdę jesteśmy jednym. Jesteśmy otaku*.
Codziennie rano sprawdzam bloga. Czy pojawiły się jakieś komentarze pod ostatnim wpisem? Ile osób na niego weszło odkąd ostatni raz sprawdzałam?
Potem wstaję z łóżka i rozleniwionym krokiem podchodzę do wielkiej szafy stojącej w rogu pokoju. Otwieram ją i przyglądam się uważnie zawartości. Przekrzywiam głowę lekko na bok. Kim dzisiaj będę? Elfem? Nie, byłam przecież elfem wczoraj. A może leśną wróżką? Nie. Leśne wróżki już mi się trochę znudziły. A może postacią z Disneya? Też nie. Kazuto znowu będzie się śmiał, że ta peruka nie odzwierciedla rzeczywistej fryzury. A może postacią z anime? Tak. To dobry pomysł.
 Ściągam z wieszaka czarną sukienkę na ramiączkach. Jest krótka do połowy ud. Sięgam do jednej szuflady po buty. Czarne, wiązane tuż przed zgięciem kolana, na kilkucentymetrowym obcasie. Otwarłszy następną szufladę - z rajstopami, zakolanówkami i skarpetkami, wyciągam koronkowe czarne zakolanówki. Na półce obok leżą czarne koronkowe rękawiczki kończące się kawałek za łokciem. Rozkładam wszystko na łóżku i przyglądam się uważnie mojemu dzisiejszemu strojowi. Jest całkiem, całkiem.
Zdejmuję delikatną piżamkę i odkładam na łóżko. Następnie ubieram bieliznę oraz kolejno ubrania leżące na łóżku. Najpierw sukienka, potem zakolanówki i rękawiczki. Staję przed lustrem. Jest dobrze. Teraz makijaż. Idę do łazienki. Nałożywszy na twarz podkład, biorę do ręki tusz do rzęs leżący na lustrze. Kiedy kończę malować rzęsy, podkreślam wyraźnie oczy i lekko przyciemniam powieki. Teraz moje oczy wydają się być większe. Na koniec pociągam usta delikatnym błyszczykiem. Już prawie gotowe. Znowu staję przed lustrem. Uśmiecham się do siebie i w kilku skocznych krokach pokonuję niewielką odległość dzieląca mnie od półki z perukami. Zdejmuję ze stojaka blond perukę. Część długich gładkich włosów zostałam zebrana w dwa małe kucyki wysoko po bokach głowy. Upinam moje długie prawie do pasa ciemne włosy w luźny kok i zakładam perukę. Tutaj, w Harajuku mogę być kim chcę. Uśmiecham się radośnie do swojego odbicia:
- Misa Amane desu.**


*otaku - nazwa na osobę interesującą się japońską popkulturą, głównie mangą i anime. Słowo "otaku" ma w Japonii wydźwięk negatywny i jest zastępowane określeniem "fan mangi i anime". Czasami mianem "otaku" określa się wyjątkowo zawziętych wielbicieli tego rodzaju filmów i komiksów.
**Misa Amane desu. (jap.) - Jestem Misa Amane.

sobota, 14 listopada 2015

Trzęsawisko

 Była sobie dziewczynka, Zoe. Zoe miała dwie przyjaciółki - Anette i Nicole. Nicole pewnego dnia znalazła trzęsawisko. Bardzo jej się spodobało. Nie wierzyła, że coś jej się stanie. Nie czekając ani chwili pokazała owe trzęsawisko Zoe i Anette. Pokazała im jak stawia na nim pierwsze kroki, jakie to ciekawe. Anette prędko poszła w jej ślady i również stanęła na trzęsawisku. Zoe próbowała zrobić krok, ale się cofnęła. Bała się, widziała niebezpieczeństwo. Zoe siedziała z brzegu i przyglądała się przyjaciółką, które zapadają się coraz głębiej i głębiej, a mimo to brną dalej jakby tego nie zauważały. Zoe próbowała stanąć w trzęsawisku po raz drugi. Kiedy jej noga choć trochę się zagłębiła natychmiast odsunęła się z powrotem na bezpieczny brzeg w myślach. Ostrzegła obie dziewczynki, aby uważały. Nie posłuchały jej. Zoe zatem postanowiła spróbować po raz trzeci. Na początku trochę nieśmiało stawiała na trzęsawisku pierwsze kroki. Jednak z czasem ona również została poniesiona przez zabawę. Obawy po woli zaczęły się rozwiewać pozostawiając po sobie niewielki ziarenko niepokoju, które dziewczynka ukryła gdzieś w głębi siebie, starała się je ignorować. Przecież nic jej nie jest, prawda? Jakiś czas później Zoe także znajdowała się w trzęsawisku coraz głębiej i głębiej. Nagle zauważyła, że coś jest nie tak. Coś jej nie pasowało. Czemu one są coraz głębiej? Przecież zaraz utoną! Zoe natychmiast poczęła wołać Anette i Nicole aby jak najszybciej opuściły trzęsawisko. Krzyknęła głośno. Tata będący nieopodal szybko się zjawił pomagając dziewczynką się wydostać. Nie obejrzały się, a wszystkie były już bezpieczne, na brzegu, w objęciach troskliwego ojca. 
Jakiś czas później Zoe znowu przyszła nad trzęsawisko. Tym razem sama. Postawiła pierwszy krok, potem drugi. Czyżby zapomniała, co się kiedyś stało? Ponownie straciła czujność, zignorowała obawy. Teraz zapada się coraz głębiej i głębiej. Czy ktoś ją stąd wyciągnie?


________#####________#####________#####________#####_____

Pomysł na opowiadanie wziął się z życia. 
Czyjego?
Nie powiem. Niech to będzie tajemnica. 

piątek, 13 listopada 2015

Krew Amelii

- Zdradziłaś mnie! - oczy Laurence'a przepełniała wściekłość.
- Nie, to nie tak...! - dziewczyna próbowała się bronić, ale co mogła powiedzieć? Nie miała nic na swoją obronę.
- Nie wmówisz mi tym razem, że to Vincent pocałował cię pierwszy! - w furii uderzył pięścią w ścianę.
- Przepraszam... - wyjąkała.
- Nie przepraszaj! Złamałaś nasze prawo, Amelio. - wysyczał lodowatym tonem. - Prawo aniołów nie pozwala na zdrady. Zgodnie z nim będę musiał cię zabić. - wyjął zza paska średniej wielkości nóż ze zdobioną rękojeścią. 
- Nie, proszę... - do oczu Amelii napłynęły łzy. Nie zdążyła dokończyć. Laurence z całej siły wbiłnóż w jej serce. - Proszę... - powiedziała ostatkami sił, po czym jej oddech ustał.


Meghan przemierzała pola zboża. Chłodny wiatr smagał jej twarz, a jasne delikatne loki wpadały jej do oczu. Zrobiło jej się zimno, więc mocniej naciągnęła na dłonie rękawy bluzy i potarła rękoma ramiona. 
- Amelio... - usłyszała głęboki męski głos.
Rozejrzała się gwałtownie dookoła. Nikogo w pobliżu nie było.
- Amelio... - wiatr ustał. - spójrz, co masz pod nogami.
Nie miała na imię Amelia, ale odruchowo wykonała polecenie. Na jej drodze leżał średniej wielkości nóż ze zdobioną rękojeścią. Był we krwi. Meghan odruchowo cofnęła się o parę kroków.
- K-kim jesteś? - wyjąkała.
- Wkrótce mnie poznasz, Amelio. 
Chciała powiedzieć, że nie wie, kim jest Amelia, ale grunt pod jej nogami załamał się. Spadała w niczym nie zmąconej ciemności...

Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i zlana potem usiadła na łóżku. Co za dziwny sen. Ktoś nazwał ją Amelią, a najdziwniejsze było to, że czuła, jakby już gdzieś słyszała ten głos. Jakby był jej bardzo bliski. Spojrzała na zegar. Wpół do siódmej. Nie ma sensu iść spać, bo i tak za pół godziny powinna wstawać do szkoły. Westchnęła tylko i wziąwszy z biurka Iskrę Kristin Cashore usadowiła się wygodnie w łóżku i zanurzyła w lekturze jednej ze swoich ulubionych książek.
O ósmej zdyszana przebiegła przez drzwi swojego liceum. Znowu dostanie ochrzan od wychowawczyni. W jej liceum nie tolerowano spóźnień, a zwłaszcza w klasach maturalnych. Truchtem przemierzała pustoszejący korytarz. Pierwsza była chemia. Cudownie. Teraz dopiero będzie miała kłopoty. Pani Sheridan zawsze żywiła niemal tylko nienawiść do spóźnialskich, a przed Meghan jeszcze siedem miesięcy nauki w tej szkole.
- Przepraszam za spóźnienie. - wysapała schyliwszy lekko głowę, po czym szybko zajęła swoje miejsce w ławce.
- Panna Norden. - Stwierdziła nauczycielka. - Kto by się spodziewał? - dodała cynicznie, a niektórzy uczniowie cicho zachichotali.
- Przepraszam... - próbowała się tłumaczyć.
- Nieważne. - przerwała jej chemiczka. - Zacznijmy wreszcie lekcję.
Po chemii czekał ją jeszcze polski, matematyka, dwie biologie i fizyka. Na szczęście na żadną z nich na szczęście się nie spóźniła.
Po szkole kiedy szła do domu zaczepił ją jakiś mężczyzna:
- Czy to nie twoje? - zapytał głębokim głosem i pokazał jej średniej wielkości nóż. Jego rękojeść była zdobiona, a po ostrzu spływała stróżka krwi.
- C-co? - przestraszyła się. - Kim jesteś? - zapytała.
- Laurence. Teraz odpowiedz mi na pytanie. - zażądał.
- Nie! To nie jest mój nóż. - zaprzeczyła. - Pierwszy raz widzę go na oczy! - próbowała wyjaśnić.
- Nie chodzi mi o nóż. Ale zapewniam cię, że nie widzisz go pierwszy raz. - odparł.
- A więc o co? - dopytywała się.
- O krew. - wyjaśnił.
- C-co? - jej oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. Cofnęła się o parę kroków, ale plecami zdetzyła się ze ścianą starej kamienicy. Ślepy zaułek.
- W twoich żyłach płynie krew Amelii. - wyjaśnił.
- Nie znam żadnej... - w tym momencie urwała. Nagle przypomniał jej się sen. Amelio... - usłyszała w swojej głowie. - Nie jestem Amelią! To pomyłka - próbowała się bronić.
- Och, Amelio... - westchnął. - Na prawdę myślisz, że jestem taki głupi? - w oczach Laurence'a widać było politowanie. - Nie zapomniałem, że anioły mogą odradzać się w czyimś ciele. Za to ty zapomniałaś, jak łatwo potrafię cię odszukać. - powiedział. - Zapomniałaś też, że muszę cię zabić.
- Co? Nie... - dziewczyna nie dokończyła, bo jej serce przebił nóż.
- Musiałaś wybrać tą biedną dziewczynę? - zapytał patrząc, jak z jej oczu ucieka życie. - Co ona ci zrobiła? - spojrzał na nóż. - Teraz znowu będę musiał cię odszukać. Znowu będę musiał cię zabić. - powiedziawszy to lekko uśmiechnął się pod nosem i odszedł.

________________&&&&&&________________&&&&&&_______

Pomysł na opowiadanie przysdzedł mi do głowy, kiedy oglądałam anime ^^ Ale wolę nie podawać tytułu. Było zbyt głupie, aby się chwalić. Obrazek znalazłam później w internecie. Jak widać znowu się pozmieniała nieco kolejność powstawania opowiadania, ale zmiany czasem są dobre. Czy ta była dobra? Nie wiem. Wydaje mi się, że akcja była z lekka przewidywalna... Ale dosyć mojego marudzenia. Oceńcie sami :)
 

wtorek, 10 listopada 2015

Twoją historię zjedzą motyle

Idziesz leśną ścieżką. Nagle napotykasz wilka. Wilk zaczyna cię gonić, a ty uciekasz. Powietrze wypala ci drogi oddechowe. Nagle widzisz przepaść. Skaczesz. Wolisz zginąć w ten sposób, niż jako jedzenie dla wilka. Spadasz. Nagle czujesz, że przestajesz spadać. Rozglądasz się dookoła. Widzisz, że stoisz pośród całkowitej ciemności i nieustającej ciszy. Rozglądasz się. Ruszasz przed siebie. Na początku idziesz spacerowym krokiem, a z czasem przyspieszasz do truchtu. Cały czas energicznie się rozglądasz, nie masz pojęcia, gdzie jesteś. Wtem zauważasz motyla. Ma piękne duże skrzydła w przeróżnych odcieniach ciemnej zieleni, bordu i szarości. Idziesz za nim. Nagle natrafiasz na drzewo. Jego korona ma niezliczoną ilość liści. Pień ma intensywny ciemnobrązowy kolor, a liście ciemnozielony. Jest piękne. Wtem z korony wylatuje kilka innych motyli. Wszystkie są podobne do tego pierwszego. Wszystkie lecą w tym samym kierunku. Idziesz z nimi dalej. Natrafiasz na kilka drzew takich, jak to poprzednie. Wchodzisz pomiędzy nie i rozglądasz się z zachwytem. Na twojej twarzy pojawia się uśmiech. Motyle zaczynają na tobie siadać. Czujesz ich delikatne łaskotanie. Jest przyjemne. Teraz motyle siedzą na tobie nie pozostawiając ani wolnego skrawka na twoim ciele. Motyle, które nie znalazły miejsca latają dookoła trzepocąc skrzydłami. Czujesz delikatne mrowienie, potem ciepło, aż w końcu nie czujesz nic. Zjadły cię motyle.

______________________**************______________________*********


Krótkie, ale myślę, że ciekawe. Gdy tylko zobaczyłam to zdjęcie, wiedziałam, co chcę na pisać ^^ Pomysł przyszedł do mnie ot tak sobie. I bardzo się z tego cieszę ^^ Lubię motyle ;)

piątek, 6 listopada 2015

Kiedy samotność staje się tak silna, że doprowadza do szaleństwa.

  Mam na imię Isabelle. Od zawsze byłam sama. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Byłam taką szarą myszką, jednym liściem na drzewie, któremu nie warto poświęcać osobnej uwagi. Bo po co? Przecież to tylko liść. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy poznałam Ją.
- Cześć. - nieznajoma dziewczyna o długich rudych włosach stała na wprost mnie i uśmiechała się uważnie badając mnie przyjaznym wzrokiem.
- Cz-cześć. - wyjąkałam.
- Co u ciebie? - zapytała radośnie.
- Dobrze. - odparłam cicho. Kilka osób minęło mnie wyraźnie powstrzymując śmiech.
- Mam na imię Karin. - przedstawiła się.
- Isabelle. - powiedziałam swoje imię.
- Miło mi cię poznać. - wyciągnęła do mnie rękę.
- Mi też. - nadal trochę zmieszana uścisnęłam jej dłoń.
  Bardzo polubiłam Karin. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu. Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, chodziłyśmy razem na spacery. Mogłam jej powiedzieć o wszystkim.
  Pewnego dnia zdecydowałam przyprowadzić ją do domu.
- Mamo, poznaj Karin. - z uśmiechem przedstawiłam jej moją przyjaciółkę.
- Gdzie? - zapytała mama. - Nie musi się wstydzić. - uśmiechnęła się.
- Tutaj. - spojrzałam na rudą dziewczynę stojącą obok mnie.
- Nie widzę. - stwierdziła mama.
Dziwne. - pomyślałam. - Przecież Nie wymyśliłam Karin. Ona istnieje, prawda?
Wzięłam Karin do swojego pokoju. Nie miałam rodzeństwa. Czasami się z tego cieszyłam, a czasami nad tym ubolewałam. Resztę dnia spędziłyśmy razem rozmawiając i śmiejąc się z przeróżnych rzeczy. Obejrzałyśmy nawet film. "Wielki Gutsby". Był całkiem fajny. Później rozmawiałyśmy o nim przez chyba co najmniej dwie godziny.
  Kiedy Karin już poszła, mama zawołała mnie.
- Isabelle, chodź tu do mnie na chwilę.
- Tak, mamo?
- Powiedz mi... czy masz jakieś koleżanki poza Karin? - zapytała.
- Nie. Karin jest jedyna.
- Aha. - odparła krótko.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie, nic... tylko tak sobie myślałam...- była troszeczkę zakłopotana. - Czy nie przydałoby ci się badanie?
- Badanie? - powtórzyłam. - Nic mnie nie boli. Jest wszystko w porządku.
- Nie, nie. Ja myślałam o psychologicznym. Umówię cię jutro na wizytę, dobrze? - zapytała
- Dobrze. Skoro tak chcesz... - stwierdziłam.
  Parę dni później poszłam do psychologa.
- I jak? - zapytałam mamę po wyjściu z gabinetu.
- Pani psycholog powiedziała, że powinnaś znaleźć sobie przyjaciół.
- Ale ja mam już Karin! - zaprotestowałam. - Nie potrzebuję.
- Isabelle, nie oszukujmy się. - mama zmieniła ton na nieco poważniejszy. - Karin nie ma. - powiedziała wprost.
Jak to nie ma? Kłamie. - przeszło mi przez myśl. - Kłamie. Karin jest. I jest moją przyjaciółką. - powstrzymywałam łzy. Jak mogła tak mówić?!
- Karin jest. - wysiliłam się ja w miarę spokojny ton głosu.
Mama odpowiedziała westchnięciem.
  W ciągu następnych dni w szkole zauważyłam, jak inni się ze mnie śmieją.
- Patrzcie, gada do siebie! - śmiali się.
Kłamią.
- Nie ma przyjaciół. Biedna. To da się doprowadzić do takiego stanu? - pytali.
Kłamią.
- Może ma coś z głową i wymyśla przyjaciół? - drwili.
Kłamią. Wszyscy kłamią!
 Znienawidziłam ich. Wyśmiewali Karin. I Mnie. I naszą przyjaźń. Pewnego dnia to nakłoniło mnie do przemyśleń: a może rzeczywiście Karin nie istnieje? Może rzeczywiście mam coś z głową? Ze mną jest coś nie tak? - Pytania taranowały moje myśli. Przez to z czasem obraz Karin zaczął się zacierać, aż w końcu stał się tak słaby, że zniknął. Znowu zostałam sama. Znowu nikt na mnie nie zwracał uwagi, odeszłam w zapomnienie. To niesprawiedliwe. Czemu akurat ja?
  Teraz siedzę sama. Zamknięta w swoim  pokoju. W swojej głowie ze swoimi przemyśleniami. Na moim biurku leży żyletka. Woła: Chodź, weź mnie. Użyj mnie. Słyszę to. Na prawdę, czy znowu mi się wydaje? Nieważne. Podnoszę się z łóżka i podchodzę do biurka. Wyciągam rękę i biorę żyletkę. Siadam, opieram rękę na biurku. Żyletka gładko przecina kolejne fragmenty mojej skóry. Tańczy zostawiając za sobą czerwone ślady.Jakie to przyjemne uczucie. Takie kojące. Jedno nacięcie, drugie, trzecie... Zatracam się w tym miłym cierpieniu. Już nie pamiętam o świecie, o szkole, o śmiechu, rozmowach. Nie pamiętam o Karin.

wtorek, 3 listopada 2015

Niekończący się film

Nad rzeką siedziała dziewczyna, a promienie słonecznego światła otulały jej twarz miłym ciepłem. Rosnące nieopodal kwiaty tańczyły na wietrze, a liście drzew delikatnie szumiały, co w połączeniu z odgłosem rzeki wywierało kojący wpływ. Ptaki szybowały wysoko na niebie, a motyle unosiły się tuż nad ziemią trzepocząc swoimi barwnymi skrzydłami. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzawszy na niebo uśmiechnęła się. Ach, jak było jej tutaj dobrze... Przyjrzała się dokładniej horyzontowi. Daleko na niebie było widać wielką ciemną chmurę. Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty stąd teraz odchodzić. Ale cóż, burza to burza. Lepiej nie ryzykować. Ociągając się wstała i zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy, kiedy na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. To od razu nadało jej pełną świadomość tego, co się zaraz stanie. Zgarnęła wszystko, co jej byle jak do plecaka i szybkim krokiem ruszyła w stronę leśnej ścieżki, którą tu przyszła. To niebezpieczne przebywać tak blisko wody  w czasie burzy. Kiedy zobaczyła, że deszcz stopniowo przybiera na sile, przyspieszyła do truchtu. Nie chciała zmoknąć. W pewnym momencie zauważyła, że kończy się ścieżka. Pięknie. Zgubiła się. W lesie i to podczas burzy. Lepiej być nie może. Zaczęła przerzucać rzeczy w plecaku myśląc, że znajdzie jakąś kurtkę, parasol, bluzę, czy cokolwiek innego, co choć trochę uchroni ją przed deszczem. Na marne. Szybkim krokiem ruszyła dalej przed siebie z nadzieją, że uda jej się znaleźć drogę powrotną do domu.
Rozpadało się już na dobre, a ona nadal błądziła po lesie. Wtem zza drzewa wynurzyła się jakaś postać. Miała na sobie czarną szatę z kapturem zasłaniającym niemal całą twarz. Dziewczyna cofnęła się o krok.
- Zgubiłaś się? - zapytała postać niespotykanym lekko chrapliwym głosem.
- T-tak. - wyjąkała dziewczyna. - Kim jesteś?
- Idź tędy. - postać obróciwszy się do niej bokiem uniosła prawą rękę przed siebie w geście wskazania kierunku.
Dziewczyna przyjrzała jej się badawczo.
- Idź. - pogoniła ją postać.
Dziewczyna jakby pod wpływem impulsu nabrała powietrza do płuc i ruszyła truchtem we wskazanym przez postać kierunku. Jakby lekko otumaniona biegła przed siebie parenaście minut. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie pamięta, co się przed chwilą stało. Zgubiona droga. Ciemna postać. Burza. - jedyne, co była sobie w stanie teraz przypomnieć. Rozejrzała się dookoła. Chwila... przeczierz zna te okolice. Teraz pójdze tam, potem skręci w prawo, a potem w lewo i jeszcze raz w prawo i będzie w domu! Tylko jak jej się udało tu dotrzeć?
Nieważne. Pobiegła znajomą drogą. Nagle pomiędzy drzewami zaczął majaczyć jasny budynek.
Wreszcie! Wyjęła z najmniejszej kieszonki w plecaku plik kluczy, otworzyła drzwi i wszedłszy do domu zaświeciła światło. Zdjęła kurtkę i poszła włączyć telewizor. Spojrzała na zegar. Dochodziła dziewiąta wieczorem. Podobno mieli puszczać na którymś programie jakiś ciekawy film. Co prawda trwał już od piętnastu minut, ale co jej szkodziło włączyć i zobaczyć chociaż kawałek. Wybrała odpowiedni kanał i zaczęła oglądać film.

Nad rzeką siedziała dziewczyna, a promienie słonecznego światła otulały jej twarz miłym ciepłem. Rosnące nieopodal kwiaty tańczyły na wietrze, a liście drzew delikatnie szumiały...

 ####-------####------####-------####------####-----##

 Ostatnio strasznie spodobało mi się pisanie opowiadań bez zakończenia ^^ Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzam ;)
 

niedziela, 1 listopada 2015

Wywiad z Aną

- Jak ci na imię?
- Anoreksja, dla przyjaciół Ana.
- Kim są twoi przyjaciele?
- Kośćmi.
- Czemu akurat kośćmi?
- Taka moja natura.
- Jakie jest twoje motto, myśl życiowa?
- Mam kilka takich myśli.
- Możesz je zacytować?
- "Jedzenie jest twoim wrogiem", "chude jest piękne", "niejedzenie świadczy o prawdziwej sile woli".
- Z kim się nimi dzielisz?
- Z moimi przyjaciółmi.
- Masz rodzinę?
- Tak, siostrę - bulimię. Przyjaciele mówią jej Mia.
- Macie wspólnych przyjaciół?
- Tak. Wielu.
- Jak ich zdobywacie?
- Cytując im nasze motta.
- Czemu tak łatwo was słuchają?
- Siła persfazji, manipulacja. Lata praktyki.
- Macie współpracowników?
- Tak, głód, samokrytykę, kłamstwo i depresję.
- Z nimi również macie wspólnych przyjaciół?
- Niekoniecznie. Nie ze wszystkimi.
- Ile masz lat?
- Dużo. Żyję od zawsze.
- Ilu  masz tych przyjaciół?
- Wielu na całym świecie.
- Utrzymujesz stały kontakt z tyloma osobami?
- Nie. To oni utrzymują kontakt ze mną.
- Aż taka jesteś lubiana? To niesamowite.
- A czy ty nie masz ochoty do nich dołączyć? Nie chcesz trochę schudnąć?